W Platformie zaczyna dominować przekonanie, że Donald Tusk nie wystartuje w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Kluczowy był oczywiście wynik wyborów do PE, które Koalicja Europejska wyraźnie przegrała z PiS, co wskazuje na bardzo prawdopodobną porażkę opozycji także jesienią. PO musi rozglądać się za alternatywnym kandydatem, który już za niecały rok powalczy z prezydentem Andrzejem Dudą. O giełdzie nazwisk wewnątrz partii pisze Onet.
"Na dziś nie ma tematu powrotu Tuska" - usłyszał dziennikarz Onetu od kilku polityków PO z otoczenia kierownictwa partii. Przewodniczący Rady Europejskiej przez wiele miesięcy kokietował zarówno Platformę, jak i wyborców opozycji. W kilku wywiadach zasugerował, że wraz z końcem swojej kadencji w Brukseli może wrócić do kraju i stać się znowu liderem anty-PiS-u.
W Platformie oficjalnie tematu szukania kogoś, kto zastąpiłby Tuska, nie ma, ale w nieformalnych rozmowach temat przewija się cały czas. Giełda nazwisk ruszyła. W pierwszej kolejności wymieniany jest prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, który jest jednym z niewielu obecnie kojarzących się z sukcesem polityków PO. Wygrał w cuglach stołeczne wybory. To jego oczywisty sukces, ale też obciążenie.
Po pierwsze w ratuszu jeszcze dobrze nie zdążył się rozsiąść i musiałby odpowiadać na zarzuty, że ledwo co zaczął, a już chce kończyć. Po drugie, o ile w Warszawie Trzaskowski mógł zdobyć już w pierwszej turze ponad 50 proc. głosów, o tyle może się okazać, że w skali kraju sufit dla niego jest zawieszony zbyt nisko.
Prawdopodobnie nie ma bardziej liberalnego miasta w Polsce niż Warszawa, ale rzeczywistość już kilkadziesiąt kilometrów od Pałacu Kultury i Nauki wygląda inaczej, o czym świadczy miażdżące zwycięstwo PiS kilka tygodni temu. Słowem Polska jest bardziej konserwatywna, niż do niedawna mogło się wielu wydawać. A Trzaskowski jest jednak twarzą liberalnej Platformy.
W ciągu kilku tygodni politycznie bardzo wyraźnie zyskał Bartosz Arłukowicz. Jego prawie 240 tys. głosów zdobytych z drugiego miejsca zachodniopomorskiej listy KE zrobiło wrażenie nie tylko na politykach jego partii. Były minister zdrowia w rządzie Donalda Tuska o ponad 50 tys. głosów pokonał lidera listy PiS Joachima Brudzińskiego.
Z rozmów dziennikarzy Onetu z politykami największej partii opozycyjnej wynika, że dobre notowania na giełdzie potencjalnych kandydatów ma też prezydent Łodzi Hanna Zdanowska. Po pierwsze pół roku temu zmiotła konkurencję i zdobyła ponad 70 proc. głosów w swoim mieście. Na jej konkurenta Waldemara Budę z PiS zagłosowało zaledwie 23 proc. łodzian, a to oznacza, że nawet część wyborców Prawa i Sprawiedliwości poparła Zdanowską.
Po drugie pod jej rządami Łódź szybko się rozwija. No i jest kobietą. Bardzo mi miło, że ktoś docenia to, jak zmienia się Łódź. Tym bardziej skupiam się na niej i nie mam planów opuszczania mojego miasta. Nic nie wiem też, by ktokolwiek miał takie plany wobec mnie - słyszymy od Hanny Zdanowskiej.
Ostatnie badania opinii publicznej pokazują, że Andrzej Duda wygrałby pierwszą turę z każdym kandydatem opozycji. Co ciekawe w sondażu wykonanym przez IBRiS całkiem niezły rezultat uzyskał prezes PSL. Na Władysława Kosiniaka-Kamysza oddanie głosu zadeklarowało 27 proc. pytanych. To bardzo dobry wynik, biorąc pod uwagę, że jego partia w badaniach najczęściej nie przekracza progu wyborczego. Co więcej, w pierwszej turze młody lider ludowców zabiera Dudzie więcej głosów, niż prezydent stolicy, czy Donald Tusk.
Kosiniak-Kamysz miałby szansę być wiarygodny i dla elektoratu miejskiego, i dla tego głosującego w mniejszych miejscowościach. Takim potencjałem nie dysponuje np. Rafał Trzaskowski, który z kolei byłby dość naturalną opcją dla lewicowego wyborcy. Kosiniak-Kamysz chce uchodzić za konserwatystę. Jakiekolwiek spekulacji przed wyborami parlamentarnymi nie mają sensu - mówi Onetowi prezes PSL.