Samochód zaparkowany przed sklepem w Rybniku stanął w płomieniach. W aucie był w tym czasie 3-letni chłopiec. Z płomieni wyciągnął go ojciec. Obaj z poparzeniami zostali przewiezieni do szpitala. Do zdarzenia doszło w czwartkowy wieczór. Policja ustala okoliczności zdarzenia i zwraca uwagę, że choć na miejscu było wielu gapiów, prawie nikt nie chciał pomóc. "Część osób nagrywała tragedię telefonem zamiast podać pomocną dłoń" - poinformowała w piątek policja.
Do pożaru doszło w czwartek wieczorem na jednym z rybnickich osiedli. Stojąca przed sklepem honda stanęła w płomieniach. W aucie było 3-letnie dziecko. Chłopca uratował ojciec, który wyciągnął go z auta. Na miejsce przyjechali strażacy, policjanci i pogotowie ratunkowe. Śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego zabrał poparzone dziecko do katowickiego szpitala. 41-letni ojciec chłopca również trafił pod opiekę lekarzy.
Jak dowiedział się dziennikarz RMF FM - dziecko ma rozległe i głębokie oparzenia. Leży na oddziale intensywnej terapii. Jest w stanie śpiączki farmakologicznej.
Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że do pożaru doszło nagle, kiedy dziecko akurat znajdowało się samo w aucie. Ojciec wyszedł na chwilę z samochodu - poszedł po zakupy. Gdy zauważył płonące auto, pobiegł ratować syna. Zdeterminowany mężczyzna, nie zważając na potężny ogień, wyciągnął 3-latka z samochodu i udzielił mu pomocy - relacjonowali policjanci.
Niepokojący jest fakt, że prawie nikt nie chciał pomóc poszkodowanym, mimo że na miejscu było wielu gapiów. Część osób nagrywała tragedię telefonem zamiast podać pomocną dłoń. Apelujemy do mieszkańców o udzielanie pomocy w takich przypadkach - podkreślili mundurowi.
Wiadomo, że w czasie pożaru auto miało wyłączony silnik. Niektórzy świadkowie mówią, że słyszeli coś, co przypominało wybuch. Dziennikarz RMF FM od strażaków usłyszał, że auto miało instalację gazową i mogło dojść do jej awarii. To jednak wstępne ustalenia. Wrak spalone auta będzie badał teraz biegły, powołanie którego zapowiada policja.
(ak)