"Dopóki jej nie znajdą i nie pokażą jej ciała, nie wierzę, że nie żyje" - podkreśla ojciec Ewy Tylman. Policja poinformowała dzisiaj, że poszukiwana od ponad tygodnia 26-latka nie żyje. Według nieoficjalnych informacji, jej kolega z pracy - ostatnia osoba, z którą widziano kobietę - zeznał, że Ewa uciekała przed nim i wpadła do rzeki. Prokuratorzy podkreślają jednak, że dopóki nie ma ciała, nie można mówić, że kobieta nie żyje.
Ojciec zaginionej 26-latki z jednej strony wierzy w odnalezienie córki żywej, ale z drugiej, boi się najgorszego.
To są bardzo śmierdzące sprawy. Ja dalej nie chcę mówić. Nie chcę nikogo kopać. Ale moje serce jest przeciwko temu człowiekowi. On wszystko wie. Niech powie, gdzie ukrył ciało. Co zrobił. To ja je znajdę - mówi mężczyzna. Nie wierzę, że to był nieszczęśliwy wypadek. Dopóki jej nie znajdą i nie pokażą mi jej, że nie żyje, to wierzę, że się odnajdzie cała - podkreśla.
Człowiek, który szedł z moją córką, powinien zawołać taryfę i ją odwieźć do domu. A on ją gdzieś wlecze. Miał jakiś cel. Awansował dzięki niej, załatwiała mu pracę. Myślę, że jest w tym ktoś trzeci albo jest jeszcze inny aspekt tej sprawy, którego się domyślam, ale nie powiem - podkreśla ojciec Ewy Tylman.
26-latka zaginęła w nocy z 22 na 23 listopada. Wracała z kolegą z pracy z klubu Mixtura, gdzie oboje bawili się wcześniej na imprezie integracyjnej razem z innymi współpracownikami. Ostatni raz kobieta widziana była na ulicy Mostowej po godzinie 3:00. Ślad urywał się sto metrów od rzeki. Na znanych dotychczas nagraniach z monitoringu brakuje około 10 minut. Kamery zarejestrowały moment, kiedy Ewa Tylman idzie ulicą Mostową w towarzystwie kolegi z pracy - mężczyzny w niebieskiej kurtce. W pobliżu tego miejsca po dziesięciu minutach inne kamery nagrały już samego znajomego 26-latki. Mężczyzna do tej pory twierdził, że nic nie pamięta.
(mpw)