Uczeń, który nie zgłosi się na egzamin w maju, będzie go mógł zdawać dopiero w styczniu. Oznacza to, że w dniu egzaminu maturzysta nie może spóźnić się, ulec wypadkowi lub zasłabnąć. To decyzja resortu edukacji.
Dyrektorzy szkół są oburzeni. W skali kraju może to być duża liczba dzieci, które naprawdę zostaną pokrzywdzone, ukarane przez dorosłych za głupotę dorosłych. Jak zawsze. Niestety - komentuje Stanisław Pietras, dyrektor V LO w Krakowie.
A maturzyści o niczym nie wiedzą. Od naszego reportera dowiedzieli się o braku szansy na szybką powtórkę. To jest absurdalny pomysł. Mogę mieć wypadek, mogę z nerwów zasłabnąć. Mogę nie dojechać, bo mieszkam poza Krakowem. Nie przyjdę, nie zdam i tracę cały rok - mówią.
Według ministra edukacji, Mirosława Sawickiego, zorganizowanie takiego egzaminu jest zbyt skomplikowane i zbyt kosztowne, ponieważ trzeba przygotować ponad trzysta wzorów arkuszy egzaminacyjnych, opłacić egzaminatorów, itd. - Taki egzamin kosztuje tyle, co normalna matura. Nie da się tego zrobić z zachowaniem wszystkich procedur - tłumaczy minister Sawicki.
Egzamin jest jednak organizowany w styczniu, a to przekreśla szanse na dostanie się na jakiekolwiek studia. Minister tłumaczy, że egzamin na początku roku jest planowany głównie z myślą o osobach, chcących poprawić wyniki egzaminów. W ten sposób zyskują one dodatkowy czas na naukę. Nie pomyślano jednak o uczniach, którzy na egzamin nie dotarli z powodów losowych, chociaż się do niego przygotowywali.
Nie da się i już. Tym samym maturzysta będzie podwójnie ukarany. Nie zda matury i dopiero za rok będzie mógł myśleć o studiach.