Szokujące, biznesowe decyzje w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Jak ustalili reporterzy śledczy RMF FM, PGZ dobrowolnie zrezygnowała z walki o zdobycie wartego prawie 100 milionów złotych kontraktu na pojazdy dalekiego rozpoznania dla polskiej armii. Według naszych informacji Polska Grupa Zbrojeniowa wycofała się tuż przed rozstrzygnięciem przetargu. Był to już ostatni etap postępowania organizowanego przez Inspektorat Uzbrojenia MON. W efekcie tej decyzji - w przetargu - zwyciężyło konsorcjum Polskiego Holdingu Obronnego i prywatnej firmy Concept. Oznacza to, że znaczna część pieniędzy z zamówienia trafi na konto tej prywatnej spółki.
Plany zakupu pojazdów dalekiego rozpoznania dla polskiej armii pojawiły się już kilka lat temu. Przetarg - w ramach projektu Żmija - ogłoszono jeszcze w 2012 roku.
Sprawa nabrała tempa trzy lata później, czyli w 2015 roku. W przetargu wystartowało osiem podmiotów. W lutym zeszłego roku wyłoniono trzy z nich, które spełniały warunki uczestnictwa w postępowaniu i dostały zgodę na złożenie oferty wstępnej. W styczniu tego roku - po analizie ofert wstępnych - zaproszenie do złożenia oferty ostatecznej wysłano do konsorcjum Polskiej Grupy Zbrojeniowej z państwowymi Wojskowymi Zakładami Motoryzacyjnymi w Poznaniu oraz do Polskiego Holdingu Obronnego, który startował z prywatną firmą Concept z Bielska- Białej. Ta spółka to jeden z dilerów samochodowych. Według ustaleń RMF FM, pod rządami obecnego prezesa Polskiej Grupy Zbrojeniowej Błażeja Wojnicza zapadła decyzja, żeby PGZ wycofała się z przetargu. W efekcie w postępowaniu pozostała tylko jedna oferta, która wygrała.
ZOBACZ INFORMACJĘ INSPEKTORATU UZBROJENIA WS. PRZETARGU
Najwięcej kontrowersji budzi jednak fakt, że Błażej Wojnicz od lutego do kwietnia tego roku pełnił jednocześnie funkcje prezesa w Polskim Holdingu Obronnym i Polskiej Grupie Zbrojeniowej. PHO oraz PGZ konkurowały w przetargu.
Według rozmówców RMF FM, Błażej Wojnicz uchodził za człowieka Bartłomieja Misiewicza, który najpierw miał go osadzić w PHO, a następnie w PGZ. Jak ustaliliśmy, Błażej Wojnicz nie miał zgody Rady Nadzorczej PGZ na łączenie funkcji prezesa w konkurencyjnych podmiotach. Ostatecznie - po ponad dwóch miesiącach - MON wymusiło na nim rezygnację z szefowania Polskiemu Holdingowi Obronnemu. Ten koncern - z prywatną firmą jako wykonawcą - wygrał bez walki przetarg na dostawy 118 pojazdów dalekiego rozpoznania dla polskiej armii. Wart prawie 100 milionów złotych kontrakt podpisano we wrześniu.
ZOBACZ INFORMACJĘ O WYBORZE OFERTY W PRZETARGU
Pytanie, czy można być prezesem w dwóch firmach, które konkurują ze sobą w olbrzymim przetargu? Okazuje się, że tak. Taka sytuacja miała miejsce w firmach strategicznych dla polskiego przemysłu zbrojeniowego. Chodzi o Polską Grupę Zbrojeniową i Polski Holding Obronny. W obu zakładach przez ponad dwa miesiące prezesem był ten sam człowiek Błażej Wojnicz. To w czasie jego urzędowania zapadła decyzja o wycofaniu się Polskiej Grupy Zbrojeniowej z przetargu. To z kolei pozwoliło wygrać Polskiemu Holdingowi Obronnemu i prywatnej firmie.
Błażej Wojnicz przyszedł do Polskiej Grupy Zbrojeniowej w lutym tego roku. Zastąpił na stanowisku Arkadiusza Siwko. W tym samym czasie był prezesem Polskiego Holdingu Obronnego.
PGZ oraz PHO to firmy konkurujące ze sobą na rynku zamówień publicznych. Według informacji RMF FM, taka sytuacja była nie do przyjęcia dla Rady Nadzorczej PGZ. Przepychanki formalne rodziły konflikty i w efekcie odszedł nawet szef Rady Nadzorczej. Ostatecznie pod naciskiem MON, Błażej Wojnicz - w kwietniu tego roku - zrezygnował z szefowania Polskiemu Holdingowi Obronnemu.
Problem jednak w tym, że dwa miesiące - kiedy Błażej Wojnicz był prezesem w obu firmach, czyli w Polskiej Grupie Zbrojeniowej oraz w Polskim Holdingu Obronnym - były kluczowe dla przetargu. W tym czasie zapada decyzja o wycofaniu oferty PGZ. To otwarło drogę do zwycięstwa dla Polskiego Holdingu Obronnego, który w przetargu na pojazdy dalekiego rozpoznania dla polskiej armii startował z prywatną firmą Concept z Bielska- Białej. W efekcie - w lipcu tego roku - przetarg wygrała ta właśnie oferta.
Na stronie firmy Concept z Bielska-Białej czytamy: "oferujemy pojazdy różnych marek z zabudowami różnego typu w tym pojazdy dla Policji, Wojska, Straży Pożarnej, karetki pogotowia, pojazdy warsztatowe i inne zgodnie ze specyfikacją Klienta. Jesteśmy jedynym w Europie środkowej producentem mobilnych platform szturmowych dla oddziałów antyterrorystycznych".
Firma Concept zaproponowała dla wojska lekki pojazd uderzeniowy Wirus. Silnik pojazdu: 106 (144 KM), trzy miejsca, opancerzenie podwozia: maty aramidowe oraz materiały ceramiczno-kompozytowe. Klatka bezpieczeństwa zintegrowana z nadwoziem, wykonana z rur ze stali konstrukcyjnej o podwyższonej wytrzymałości. Możliwości transportu: kolejowego, morskiego, lotniczego w C-130 - na zawiesiu zewnętrznym pod śmigłowcami, a także desantowania metodą spadochronową. Wyposażenie dodatkowe: wyciągarka elektryczna linowa, wkładki antyprzestrzelinowe runflat, inne wyposażenie specjalne zgodnie z wymaganiami.
Dlaczego PGZ zrezygnowała z szansy kontraktu wartego prawie 100 milionów złotych? Bo twierdzi, że to... nieopłacalne.
Polskiej Grupie Zbrojeniowej - największemu koncernowi obronnemu w Europie Środkowo-Wschodniej, który skupia ponad 60 firm - nie opłaca się produkować dla polskiej armii - wynika z odpowiedzi szefostwa PGZ.
Polska Grupa Zbrojeniowa, która rocznie ma 5 miliardów złotych obrotu twierdzi, że nie miała odpowiedniego produktu. To dziwne, bo w końcu przecież zakwalifikowała się do finalnego etapu przetargu na pojazdy dla wojska, jako podmiot spełniający warunki zamawiającego. "Grupa nie posiadała ukończonego pojazdu, który spełniałby wymagania w tym postępowaniu. Jego budowa wymagałaby dodatkowych nakładów" - poinformowało nas szefostwo koncernu. Dodatkowo zaznaczono, że dla wykonawcy - czyli państwowych Wojskowych Zakładów Motoryzacyjnych z Poznania - udział w przetargu oznaczałby finansowe straty.
Co najbardziej bulwersujące, Polska Grupa Zbrojeniowa jednocześnie informuje, że miała świadomość, że produkt w stu procentach odpowiadający warunkom ma konkurencja, czyli Polski Holding Obronny oferujący pojazd produkowany przez prywatną firmę z Bielska-Białej. Dlatego dobrowolnie PGZ wycofała się z przetargu. Na placu boju została tylko jedna oferta, która wygrała. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że decyzję o wycofaniu podjęto, gdy prezes PGZ Błażej Wojnicz jednocześnie pełnił funkcję prezesa konkurującego w przetargu PHO.
We wtorek MON poinformowało, że nie widzi problemu w tym, że Polska Grupa Zbrojeniowa w ostatnim etapie wycofała się z wartego prawie 100 milionów złotych przetargu na pojazdy dalekiego rozpoznania dla wojska. Tak wiceminister Bartosz Kownacki komentuje ujawnione przez reporterów śledczych RMF FM informacje, że koncern dobrowolnie pozbawił się szansy na kontrakt. Ostatecznie wygrał Polski Holding Obronny występujący z prywatną firmą, jako producentem.
Resort obrony - jak podkreśla wiceminister Bartosz Kownacki - jest właścicielem obu koncernów. Wygranie kontraktu przez Polską Grupę Zbrojeniową nie było dla nas sprawą zasadniczą- tłumaczy. Nie jest niczym nadzwyczajnym, że wygrywają czasem prywatne firmy. Bo trudno oczekiwać, żeby 100 procent zamówień z polskiej armii trafiało wyłącznie do przemysłu państwowego. Tak w Polsce nie jest. Na szczęście - powiedział RMF FM Bartosz Kownacki.
Wiceminister obrony przekonuje, że od zeszłego roku były wątpliwości, czy PGZ zdoła zrealizować dostawy mimo zakwalifikowania się do ostatniego etapu przetargu, jako podmiot spełniający wymagania zamawiającego. Dopiero jak oceniła, że tego produktu nie ma, to spasowała. Wtedy zrezygnowała z brania udziału w przetargu - dodaje Bartosz Kownacki.
Wiceminister twierdzi też, że nie było żadnego konfliktu interesów, mimo że - jak ujawniliśmy - decyzję o wycofaniu się PGZ z przetargu podjęto za czasów, gdy jedna osoba: Błażej Wojnicz, pełnił funkcje prezesa w dwóch konkurujących ze sobą koncernach.Według Bartosza Kownackiego udział Polskiej Grupy Zbrojeniowej w tym postępowaniu - bez gotowego produktu - byłby nieopłacalny.
(ug)