Byłem kąskiem bardzo atrakcyjnym w tym obłędzie, w którym teraz przyszło nam żyć – mówi RMF FM prof. Jan Miodek, oskarżony o współpracę z policją polityczną Polski. Dotknęło mnie coś, co stanowi istotę ostatnich miesięcy - atmosfera wzajemnej nieufności.
Profesor Miodek w rozmowie z RMF FM przyznaje, że spotkał się z SB przed wyjazdem na zagraniczną placówkę. Potem złożył ustne sprawozdanie i je podpisał. W sumie tych rozmów było pięć (każdą z nich dokładnie pamięta i w rozmowie z RMF FM opisuje). Ale żadną z tych rozmów nie wyrządziłem nikomu krzywdy i nie mam w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia – mówi Miodek. Pieniędzy za to nigdy nie brałem – zapewnia profesor.
Jan Miodek przyznaje, że spodziewał się takiej sytuacji, bo był przeciwnikiem lustracji. Zdając sobie sprawę z mojej popularności, bałem się tego, że w pewnym momencie zwłaszcza w kontekście mojego stanowiska antylustracyjnego mogę być wzięty na celownik. Całe zamieszanie wokół teczek profesor nazywa obłędem. Dotknęło mnie coś, co stanowi istotę ostatnich miesięcy - atmosfera nieufności wzajemnej.
RMF FM: Czy współpracował pan z policją polityczną?
Jan Miodek: Złożyłem takie sprawozdanie - prawda. Ale ono nikogo nie obciążało, bo cóż to były za wiadomości. Jeśli się dowiaduje dzisiaj, że podobno jakieś honoraria brałem, to wejdziemy wtedy na drogę sądową. Są jeszcze grafolodzy. Co ja mogę dziś państwu powiedzieć? Nie wziąłem 5 groszy za to. Tych kontaktów z UB było pięć. Raz przed wyjazdem, dwa razy po przyjeździe, wzięcie mnie do samochodu i piąty raz po wpadce z karteczką z naszym adresem po powitaniu Władysława Frasyniuka. To jest wszystko.
RMF FM: Czy podpisał pan deklarację o współpracy?
Jan Miodek: To było 32 lata temu. Objąłem placówkę lektorską w Menster w Westfalii w Republice Federalnej Niemiec. Jak każdy, kto wyjeżdżał na placówkę, zostałem wezwany do Urzędu Bezpieczeństwa. Tam wysłuchałem błogosławieństwa na ten wyjazd – żebym unikał dziennikarzy, żebym szczególnie unikał dziennikarzy Radia Wolna Europa, żebym reprezentował linię polityczną taką jak „Trybuna Ludu”, czyli organ Komitetu Centralnego Partii, żebym nie szkodził interesom Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Czy dano mi do podpisania taką deklarację, że nie będę szkodził interesom Polski Ludowej – oczywiście nie pamiętam. W Niemczech musiałem podpisać deklarację, że nie będę szkodził interesom Bundesrepubliki. Przyjechałem po 2 latach, zostałem zawezwany powtórnie, mogę podać nazwiska ludzi mnie przesłuchujących. Byli to dwaj panowie – jeden był naszym studentem, doskonale jego nazwisko pamiętam, drugi się też przedstawił z nazwiska i je także pamiętam. Myślę, że teraz nie muszę tych nazwisk podawać.
RMF FM: Jak wyglądało przesłuchanie?
Jan Miodek: Było przepytywanie typu „No to co pan tam robił?” Byłem lektorem języka polskiego. „Ilu pan miał studentów?” Pięćdziesięciu, sześćdziesięciu. „Co to byli za studenci?” Czyści Niemcy, Ślązacy, Warmiacy, ludzie z Opolszczyzny. Co to był za instytut?” Slavisch Baltische Seminar. „Kto na jego czele stał?” Profesor Hubert Reszel. „Dziękujemy panu. Do widzenia.” Za jakieś 3 miesiące, pół roku ci panowie znowu mnie wołają i powtarzają się te same pytania. A oprócz tego: „A piszą do pana pańscy koledzy z tego instytutu? A studenci?” Piszą, przysyłają kartki świąteczne, odwiedzają mnie tutaj w Polsce. Pytam się tego mojego studenta dawnego: Po co to? To się już skończyło. Ja już zdążyłem do Wilna pojechać służbowo. A tu usłyszałem odpowiedź: „Panie doktorze, przecież my też musimy się wykazać tym, że nad waszym środowiskiem czuwamy”. Oni to wszystko zapisywali. Ja ten protokół rozmowy podpisałem, widząc, że w dniu tym i tym doktor Miodek udzielił nam informacji o swoim pobycie w Menster. I to się skończyło. Dali mi już absolutnie święty spokój.
RMF FM: Spotkał się pan z nimi tylko dwukrotnie?
Jan Miodek: Potem – w stanie wojennym – podjechał tutaj do mnie na polonistykę pan, który wziął mnie do swojego samochodu, jeden z tych dwóch, i pokazał mi jakiś tekst przeciwko chyba Związkowi Radzieckiemu. Zapytał, czy ja coś mogę na temat powiedzieć. Cóż ja mogłem powiedzieć? Czy można by się zastanowić, kto to mógł napisać? Milczałem już oczywiście jak głaz. Wszyscy wiedzieliśmy już w stanie wojennym, że z tymi panami się w ogóle nie rozmawia. Milczałem jak głaz i on mnie szarmancko podwiózł swoją furmanką pod moje mieszkanie i na tym się skończyło. Natomiast teraz mogę uruchomić procedurę, że byłem swoiście pokrzywdzony, bo oto nie wyjechałam na Tydzień Kultury Polskiej do Gandawy do Belgii. Dlaczego nie pojechałem? Pamiętają państwo, że został zwolniony z więzienia Władysław Frasyniuk. Odbyło się jego uroczyste powitanie w Kościele św. Wawrzyńca przy ul. Bujwida. Moja żona, a poniekąd i ja, zrobiliśmy wszystko, żeby taśma z nagraniem tej uroczystości nie dostała się w ręce Urzędu Bezpieczeństwa. I moja żona tę taśmę wzięła, przekazując ją jeszcze innej osobie i ten film został uratowany. Natomiast mówię teraz w ironicznym cudzysłowie: konspirator, jakim był dziennikarz amerykański – widziałem go na konferencjach prasowych Jerzego Urbana – zapisał na karteczce nasz adres: ul. Bezpieczna 50 m. 8 i ta karteczka wpadła w ręce Urzędu Bezpieczeństwa. Proszę sobie wyobrazić, to był chyba lipiec, kiedy Władysław Frasyniuk został wypuszczony z więzienia, ja we wrześniu znów jestem wzywany na UB. I pada pytanie: „Czy pan miał ostatnio jakieś kontakty z dziennikarzem zagranicznym?” A ja zupełnie o tym zapomniałem. I tak myślę i mówię: Z dziennikarzem zagranicznym ostatni kontakt miałem w Wilnie. Udzielałem wywiadu „Czerwonemu Sztandarowi” – polskiemu dziennikarzowi – o kontaktach między polonistyką moją, wrocławską a polonistyką wileńską. „Niech pan sobie dobrze przypomni, czy pan jakiegoś, innego kontaktu nie miał”. Myślę i myślę i oczywiście nic mi nie przychodzi do głowy. Nie, proszę panów. Nie znam nazwiska człowieka, który mnie przesłuchiwał. „Trudno. Dziękujemy panu”. Na drugi dzień albo za dwa dni ktoś do mnie dzwoni – kobiecy głos – i mówi: „Proszę pana, do tej Gandawy na Tydzień Kultury Polskiej z wykładem pan nie pojedzie”. Tak spontanicznie wtedy powiedziałem: O mój Boże, jak się mój syn ucieszy. On był wtedy malutki i nie lubił jak tata gdzieś wyjeżdżał. Koniec. Tyle mam do powiedzenia i tyle mogę powiedzieć w konfesjonale, na każdym forum publicznym. Dlatego złożyłem arkusz lustracyjny, że nie byłem nigdy świadomym tajnym współpracownikiem. Natomiast czułem, że na pewno papiery mam, bo – jak wszyscy ludzie, którzy wyjeżdżali na Zachód w latach 60. i 70. – byłem wezwany do Urzędu Bezpieczeństwa, a po przyjeździe z Menster złożyłem takie sprawozdanie.
RMF FM: Czy ujawnienie tych informacji o panu, to może być czyjaś zemsta?
Jan Miodek: Nie wiem czyja. W pierwszym dniu, kiedy się akcja lustracyjna zaczęła, „Gazeta Wyborcza” poprosiła mnie o wypowiedź, czy jestem za lustracja, czy przeciw. Powiedziałem, że przeciw, bo boję się, że zgotujemy sobie piekło. Czy ja myślałem wtedy o sobie? Chyba nie. Potem, kiedy otwierałem Internet i diabeł mnie podkusił, żeby wklepać hasło "Miodek-lustracja" – wówczas wyskoczyło moje zdjęcia z nagłówkami "Miodek wrogiem lustracji", a potem dyskusja. Większość wypowiedzi była w stylu. „Tak panie profesorze, my też jesteśmy przeciw", ale były tam i wredne głosy i bardzo dla mnie przykre. Nie przypuszczam, by to była zemsta, bo tak się układało moje życie, że wydawało mi się, że jawnych wrogów żadnych nie mam. Natomiast zdając sobie sprawę - powiem nieskromnie - z mojej popularności, bałem się tego, że w pewnym momencie zwłaszcza w kontekście mojego stanowiska antylustracyjnego mogę być wzięty na celownik. "Proszę bardzo ten uwielbiany przez wszystkich Miodek, był tajnym współpracownikiem". A było tak jak było. Ja mogę to wszystko powtórzyć jeszcze 555 razy. Natomiast nie ukrywam, że to jest dla mnie coś bardzo przykrego, bo jak się rzuci na kogoś błotem, to zawsze coś na człowieku zostanie.
RMF FM: Ale takie deklaracje przed wyjazdem za granicę podpisywało wiele osób.
Jan Miodek: Nawiąże do wypowiedzi profesora Suleji, którą przed paroma dniami odczytałem wszystkim swoim pracownikom w Instytucie. Pierwsze pytanie było: „Co z ludźmi wyjeżdżającymi na Zachód w latach 60., 70. Profesor Suleja odpowiedział: "Oczywiście , że te kontakty nie mogą być nazwane tajną współpracą, bo ona była obiegową, integralną częścią wyjazdu zagranicznego". Błogosławieństwo przed wyjazdem, złożenie ustnego meldunku po wyjeździe. Dzisiaj żałuję, że to nie był meldunek pisemny. Może dziś czułbym się pewniejszy. A tak podpisałem - i to doskonale pamiętam - protokół rozmowy. Nigdy w rozmowie ze mną ani ćwierć słowem nie powiedzieli, że na pana liczymy, pan tu będzie naszym... itp. Żadnym słowem. A już jakieś honorarium - to już jakaś ponura groteska, po prostu ponura groteska.
RMF FM:Co pan teraz zrobi? Jakieś zmiany w pana życiu?
Jan Miodek: Coś się w moim życiu zawaliło, ale będę się starał, żyć normalnie. Nie mam wobec siebie ani wobec kogoś innego żadnych wyrzutów sumienia. Będzie mi bardzo ciężko, ale mam dla kogo żyć. Mam dobre dzieci, mam wspaniałego wnuka, wspaniała żonę. I będę żył. Będę rozmawiał z rektorem, będę rozmawiał z mediami, a decyzja należy tutaj do ludzi. Ja byłem kąskiem bardzo atrakcyjnym w tym obłędzie, w którym przyszło nam żyć.
RMF FM: Co pan zrobi z pozycją dyrektora Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego?
Jan Miodek: Jeszcze nie wiem. To jest bardzo świeże. Co ja mogę powiedzieć. Niech się wypowiedzą moi koledzy, jeśli cień podejrzenia pada na ich dyrektora, którym jestem już od 19 lat. Oddam się do dyspozycji.
RMF FM: Rozmawiał pan z pracownikami?
Jan Miodek: Jeszcze nie. Rozmawiałem tylko z najbliższą współpracownicą prowadzącą sekretariat. Wszyscy są w szoku. I tak się dziwię, że w miarę spokojnie z wami rozmawiam. Jest to coś okropnego.
RMF FM: Ma pan dość IV RP. Ostatnio pan mówił, że IV Rzeczpospolita to tylko lustracja, przerzucanie się teczkami. Nie chce pan wyjechać gdzieś daleko za granicę?
Jan Miodek: Jestem za stary, aby wyjeżdżać. Ja wierzę, że czas tej wzajemnej nieufności się skończy i będziemy żyć w normalnym kraju. Dotknęło mnie coś, co stanowi istotę ostatnich miesięcy - ta atmosfera nieufności wzajemnej. Przecież tak dalej żyć się nie da.