Proces czterech mężczyzn, którzy prawie 20 lat temu mieli zabić, a potem częściowo zjeść swoją ofiarę, ruszył w szczecińskim Sądzie Okręgowym. Nie wiadomo, kim był zabity mężczyzna, nie znaleziono szczątków.
Na ławie oskarżonych zasiadło trzech z czterech oskarżonych - jeden z nich, Robert M., został doprowadzony z aresztu, w którym przebywa od 2017 r.
Pozostali - Sylwester B., Rafał O. i Janusz S. - odpowiadają z wolnej stopy.
Janusz S. nie pojawił się na sali rozpraw. W sprawę miał być także zamieszany piąty mężczyzna, Zbigniew B., który zmarł w 2017 roku.
Wszyscy czterej oskarżeni są o pobicie i uwięzienie "ze szczególnym udręczeniem" mężczyzny o nieznanej dotąd tożsamości, a następnie zabicie go, przez ucięcie mu głowy "ze szczególnym okrucieństwem".
Potem mieli rozczłonkować ciało, upiec je częściowo i zjeść. Miało do tego dojść w 2002 roku - między lipcem a październikiem, w okolicach wsi Łasko i w Strzelcach Krajeńskich.
Obecni na sali oskarżeni nie przyznali się do winy.
Robert M. odmówił składania wyjaśnień podczas rozprawy. We wcześniejszych wyjaśnieniach wskazywał, że kontakt z pozostałymi oskarżonymi miał znikomy. Odnosząc się do rozmowy telefonicznej, która została mu przedstawiona, zaznaczył, że "nie brał udziału" w opisywanym w niej zdarzeniu, a to, o czym mówił w niej oskarżony Rafał O. "to jedna wielka farsa, kłamstwo".
Sylwester B. stwierdził podczas rozprawy, że "nie ma wiedzy o zdarzeniu opisanym w akcie oskarżenia". Przyznał, że zna dwóch z oskarżonych - Roberta M. i Janusza S. (ten drugi jest jego szwagrem), a z Rafałem O. "nigdy w życiu" się nie spotykał i nie miał z nim żadnych kontaktów.
Zaznaczył, że nie znał też piątego z mężczyzn, Zbigniewa B., ale raz doszło między nimi sprzeczki i szarpaniny; mężczyzna miał mu ubliżać. We wcześniejszych wyjaśnieniach wskazywał, że nigdy nie był we wsi Łasko.
Wyjaśnień nie chciał też składać w poniedziałek Rafał O., którego zeznania obciążały wcześniej pozostałych oskarżonych.
Mężczyzna opowiadał wówczas, że w 2002 r. we wsi Kołki spotkał "ekipę" Roberta M., a więc oprócz głównego oskarżonego również Zbigniewa B., Janusza S. i mężczyznę "z Zielonej Góry" i pojechał z nimi do wsi Łasko, do jednego z lokali, gdzie pili alkohol.
Siedzieli tam też inni mężczyźni - M. miał zawołać jednego z nich, około 30- lub 40-letniego, uderzyć go w twarz i zaprowadzić do samochodu. Mężczyźni mieli go wywieźć nad jezioro we wsi Ługi w lubuskiem.
Tam M., po wypiciu alkoholu, miał się kłócić z ofiarą. Potem doszło do zbrodni. Jak opowiadał O., rozpalono ognisko, B. odciął części ciała zabitego człowieka, upiekł i nakazał je zjeść świadkom.
Rafał O. mówił też w składanych wcześniej wyjaśnieniach, że mężczyźni włożyli ciało do pontonu, który był na samochodzie, wypłynęli na jezioro, a kiedy wrócili, umyli ponton i załadowali z powrotem na auto.
Rafał O. w sądzie odmówił odpowiedzi na pytanie, czy potwierdza wcześniejsze wyjaśnienia, nie chciał też odpowiadać na pytania stron.
Gdy w 2019 r. w szczecińskim Sądzie Apelacyjnym zapadło postanowienie o uchyleniu aresztu wobec dwóch z nich, sędzia Andrzej Olszewski wskazywał, że sprawa jest "nietypowa, ale też bardzo trudna, skomplikowana i bardzo ocenna".
Wszystkie dowody w tej sprawie zostały praktycznie zgromadzone. Nie znaleziono jednak ciała ani żadnych szczątków- mówił sędzia Andrzej Olszewski.
Zaznaczył, że podstawowe dowody to wyjaśnienia podejrzanego Rafała O., zeznania świadka i kilka podsłuchanych rozmów.
Pewne bulwersujące społeczeństwo fakty, które w tej sprawie występują, nastąpiły już po popełnieniu zbrodni zabójstwa, chodzi bowiem o kanibalizm. Trzeba też pamiętać, czemu miało to służyć. Jedzenie szczątków ludzkich miało służyć temu, żeby każdą z osób, które były zamieszane w to zdarzenie - nie mówię, że brały w nim udział - na przyszłość przymusić do milczenia. I to chyba się po części udało- wskazał sędzia Olszewski.
Do dziś nie ustalono tożsamości ofiary.