Bliskowschodni plan pokojowy znajduje się w stanie głębokiego zamrożenia. Nie ulega wątpliwości, że po wczorajszym palestyńskim ataku terrorystycznym, w którym zginęło 17 osób, a 75 zostało rannych, jedynym sposobem wznowienia wysiłków pokojowych byłaby wyjątkowo silna presja USA na obie strony konfliktu, mająca zmusić je do przerwania fali przemocy.
Zbrojne skrzydło Hamasu - Brygada Ezzedin al-Qassam, odrzuciła apel Jasera Arafata i premiera Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa o wstrzymanie ataków na Izraelczyków. Również premier Izraela - Ariel Szaron zapowiada, że w walce z terroryzmem nie ma mowy o zawieszeniu broni.
Szaron nie wykluczył co prawda negocjacji pokojowych z Palestyńczykami, jednak nie ma w tej chwili odpowiedniego klimatu do rozmów. „Mapa drogowa”, czyli plan pokoju między Izraelczykami i Palestyńczykami, stanęła pod znakiem zapytania.
Najpierw zamachowiec samobójca z Hamasu wysadził się w powietrze w zatłoczonym autobusie w centrum Jerozolimy. Zginęło 17 osób, a 75 zostało rannych. Godzinę później w Gazie izraelskie śmigłowce trafiły rakietami samochód, którym jechało dwóch dowódców hamasowskich bojówek. Obaj zginęli, ale oprócz tego życie straciło 5 przypadkowych przechodniów, około 30 osób odniosło rany.
W ciągu tygodnia, który minął od szczytu pokojowego w Aqabie, zginęło już 23 Izraelczyków i 19 Palestyńczyków. A wszystko to podważa dodatkowo pozycję premiera palestyńskiego Abu Mazena, bez którego realizacja „mapy drogowej” byłaby niemożliwa.
Osłabienie Abu Mazena oznaczałoby także powrót na scenę Jasera Arafata, z którym Izrael i Amerykanie nie chcą rozmawiać. Dla administracji George’a Busha byłoby to jednoznaczne z powrotem do punktu wyjścia w dyplomatycznych staraniach o pokój na Bliskim Wschodzie.
06:30