Prokuratura umorzyła dwa kolejne zarzuty wobec prezydenta Sopotu. Jak dowiedział się reporter RMF FM Roman Osica, chodzi o te dotyczące rzekomej korupcji przy zakupie samochodów przez Jacka Karnowskiego od sopockiego dealera Włodzimierza Groblewskiego. Z początkowej listy kilkunastu zarzutów, które prokuratura chciała postawić Karnowskiemu zostały już tylko dwa.

REKLAMA

Zobacz decyzję prokuratury o częściowym umorzeniu śledztwa.

Śledczy zdecydowali o częściowym umorzeniu śledztwa po przeanalizowaniu opinii biegłych z dziedziny rynku motoryzacji, którzy nie zostawili suchej nitki na treści tych zarzutów. Prokuratorzy zarzucali Karnowskiemu, że kupił od Groblewskiego dwa samochody po bardzo atrakcyjnych cenach, co miało być właśnie łapówką za wybór jego firmy jako dostawcy samochodów dla urzędu miasta. Do przestępstwa miało dojść w 2000 r. Prezydent Sopotu kupił wtedy auto za 30 tys. złotych. Trzy lata później nabył kolejny samochód, starszy pozostawiając w rozliczeniu i dopłacając różnicę.

Jak się okazuje, transakcja tylko pozornie była atrakcyjna. Biegły ustalił, że w przypadku jednego z pojazdów Karnowski przepłacił aż 10 tys. złotych. Do ekspertyzy biegłego dotarła mec. Romana Orlikowska-Wrońska, obrońca samorządowca: Przyjęta przez prokuraturę metoda obliczania wartości pojazdu była niewłaściwa - mówi. Opinia eksperta wskazuje jednoznacznie, że nie ma podstaw do postawienia panu Karnowskiemu zarzutów. W związku z powyższym złożyliśmy wniosek o umorzenie całego postępowania, a już w szczególności tych zarzutów, które dotyczyły rzekomo korupcyjnego charakteru transakcji. Okazało się bowiem, że prokuratorzy nie wzięli pod uwagę amortyzacji i inflacji.

Zdaniem Orlikowskiej-Wrońskiej, ekspertyza potwierdza tezę, że śledztwo gdańskiej prokuratury oraz CBA "prowadzone było tendencyjnie". Odnoszę wrażenie, że chodziło o zgromadzenie jak największej liczby zarzutów pod adresem Jacka Karnowskiego. Prezydent miał być elementem trójmiejskiego układu przestępczego, ale na razie nic nie potwierdza tej absurdalnej tezy.

Zaczęło się od taśm sopockiego biznesmena

Najnowsze decyzje prokuratorów oznaczają, że "wielka afera korupcyjna" w Sopocie znika w oczach. Głośna sprawa dotyczy przede wszystkim taśm Sławomira Julke. Sopocki biznesmen zarejestrował wypowiedzi Jacka Karnowskiego, w których prezydent miasta miał składać mu rzekomo korupcyjną propozycję. Nagranie miało być dowodem na skorumpowanie urzędnika i podstawą do postawienia pierwszego zarzutu karnego.

Kolejne miesiące miały doprowadzić śledczych do innych podejrzanych wątków działalności prezydenta Sopotu. W efekcie pod koniec stycznia 2009 r. prokuratura wystąpiła do sądu o zastosowanie tymczasowego aresztu. Za Karnowskim ujęło się kilkanaście czołowych postaci, m.in. abp Tadeusz Gocłowski, były prezydent Lech Wałęsa, Arkadiusz Rybicki, Władysław Bartoszewski, o. Maciej Zięba.

Sąd nie uwzględnił żadnego z prokuratorskich wniosków, w tym aresztu. Kolejne miesiące zbierania materiału dowodowego zaowocowały w czerwcu 2010 r. sformułowaniem aktu oskarżenia. Śledczy podtrzymali wcześniej postawione zarzuty (w tym także te dotyczące podejrzanego zakupu aut), jednak i tym razem sąd nie podzielił zdania prokuratury.

Akt oskarżenia został oddalony, a władze Sądu Okręgowego skrytykowały działania prokuratury.

Po prawie trzech latach śledztwa, lista kilkunastu zarzutów skurczyła się do dwóch. Główny zarzut dotyczący łapówki od Julkego w sprawie mieszkania w Sopocie również wisi na włosku. Sąd nakazał śledczym ponownie zbadać taśmy z nagraniem rozmowy, bo okazało się, że Julke po nagraniu zniszczył dyktafon i udostępnił prokuraturze jedynie kopię nagrania.