Lawina listów z podejrzanymi substancjami, adresowanych „do rąk własnych” szefa Służby Celnej, dezorganizuje pracę resortu finansów – informuje na swoich stronach internetowych tygodnik „Newsweek”.
Za każdym razem, gdy w nadchodzącej przesyłce jest tabletka, proszek czy mąka, muszą być uruchomione odpowiednie procedury – przyjeżdża specjalny samochód, który zabiera próbkę do laboratorium.
Jak pisze „Newsweek”, za tą akcją stoją celnicy, którzy w ten sposób domagają się podwyżek i dodatkowych przywilejów pracowniczych. Przedmiotem konfliktu są zmiany w ustawie o Służbie Celnej, które zaproponował minister.
Związkowcy twierdzą, że wysłano kilkaset kopert. Witold Lisicki, który zajmuje się kontaktami medialnymi szefa celników, mówi, że odebrano kilkadziesiąt przesyłek. Rzecznik resortu finansów zaznacza, że w żadnym z podejrzanych pakunków nie znajdowały się groźne substancje.
Sprawą zainteresowało się Biuro Ochrony Rządu. Należy zbadać, czy to żart, czy też próba wymuszenia określonej decyzji - stwierdza w rozmowie z tygodnikiem kapitan Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik BOR.
Szef Służby Celnej bagatelizuje sprawę. Nie boję się, nie jestem chory, nie zamierzam występować o ochronę Biura Ochrony Rządu - mówi „Newsweekowi” Jacek Kapica.