Po 12 dniach poszukiwań w sobotę w nocy ratownicy dotarli do ciała górnika zaginionego po wybuchu w kopalni Mysłowice-Wesoła. W akcji brało udział 16 zastępów ratowniczych. Poszukiwania zostały zakończone, ale ratownicy zostają pod ziemią.
Ratownicy muszą zostać pod ziemią, bo cały czas trwa tam akcja. Teraz zaczęło się budowanie podziemnych tam - w sumie będzie ich pięć. Odetną one niebezpieczny rejon od reszty kopalni. To konieczne, bo cały czas jest tam podziemny pożar i wydzielają się trujące gazy.
Pożar na pewno dogasa, natomiast musimy mieć pewność, że on zgasł. I dopiero wtedy będzie można wejść w ten rejon, a ponieważ tam są przekroczone wszystkie normy, to musimy ten rejon w całości wyizolować i zabezpieczyć - mówią ratownicy w rozmowie z RMF FM.
Wejście do zagrożonego rejonu będzie możliwe najpewniej nie wcześniej niż za kilka miesięcy.
Ciało zaginionego górnika odnaleziono w sobotę po godzinie 2:00 - około 100 metrów od miejsca gdzie pracował. To była wyjątkowo trudna akcja ratunkowa. Pod ziemią panowały fatalne warunki. Było gorąco, nie było nic widać - mówi Grzegorz Standziak ze sztabu akcji.
W wyrobisku skumulowało się bowiem to, co najgorsze pod ziemią - obecność metanu, a do tego podziemny pożar. Nie było tlenu i trzeba było pracować w aparatach oddechowych. Było gorąco, ratownicy niewiele widzieli. W skrajnych wypadkach ta widoczność nie przekraczała pół metra. Temperatura osiągała do 38 stopni. No i cały czas było zagrożenie wybuchem - podkreśla Standziak.
To z tego powodu ratownicy wielokrotnie byli wycofywani z zagrożonego terenu. Kolejnym problem było podziemne rozlewisko, z którego przez dwa dni wypompowywano wodę. Ratownicy znaleźli ciało poszukiwanego górnika tam, gdzie kończyło się lustro wody.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Dopiero po przeprowadzeniu sekcji zwłok będzie wiadomo, kiedy górnik zginął. Miejsce, w którym go znaleziono sugeruje jednak, że mogło to być niedługo po zapaleniu się metanu.
On był w wylotowym prądzie powietrza, czyli tam na pewno objęły go wszystkie negatywne skutki pożaru. Temperatura, zadymienia, czyli wszystko co najgorsze - mówią ratownicy.
Specjalny rurociąg, którym tłoczy się tam powietrze, dawał górnikowi szansę na przeżycie. Były tam ciągi powietrza stąd cały czas była ta nasza nadzieja, że mógł przeżyć. To dawało mu szansę na przeżycie - podkreślają ratownicy.
Są już trzy śmiertelne ofiary katastrofy, która dotknęła mysłowicką kopalnię 6 października. W poniedziałek w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich zmarł 26-letni, ciężko poparzony górnik. W sobotę w tej placówce zmarł drugi z leczonych tam pracowników kopalni - 32-letni pracownik dozoru z oddziału wiertniczego.
Jest zmęczenie, ale przede wszystkim smutek, bo straciliśmy - teraz to już wiemy - dwóch kolegów. Nic ich nam nie wróci. To jest przykre, bo tego nie da się wymazać z pamięci. Oni będą z nami cały czas, jeszcze na pewno długo - powiedział podczas dzisiejszej konferencji prasowej pod kopalnią Standziak. Złożył wyrazy współczucia rodzinie 42-letniego górnika - żonie, córce i rodzicom.
Chyba nadzieja trzymała nas do końca. W ratownikach była złość - w pozytywnym znaczeniu tego słowa - już tam chcieli być. Nikt sobie nie wyobrażał, że można się wycofać bez naszego kolegi - dodał.
6 października wieczorem w należącej do Katowickiego Hodlingu Węglowego kopalni Mysłowice-Wesoła na poziomie 665 m doszło prawdopodobnie do zapalenia bądź wybuchu metanu. W strefie zagrożenia znajdowało się wówczas 37 górników. 36 wyjechało na powierzchnię, 31 trafiło pierwotnie do szpitali.
W Centrum Leczenia Oparzeń jest nadal 21 najciężej poszkodowanych. Stan dwóch z nich był w piątek - jak podali lekarze - "ekstremalnie krytyczny", a jednego - "krytyczny".
Okoliczności wypadku wyjaśniają Prokuratura Okręgowa w Katowicach i Wyższy Urząd Górniczy.
(mal)