Dziś pogrzeb Kazimierza Górskiego. Nabożeństwo żałobne, które zaczęło się o godzinie 11, odbywa się w Katedrze Polowej Wojska Polskiego przy ul. Długiej w Warszawie. Przedstawiamy jeden z ostatnich wywiadów z wielkim trenerem polskiej reprezentacji, którego udzielił w 2004 roku.
Paweł Sikora: Czy wyjeżdżając na mistrzostwa świata w 1974 roku wierzył pan w sukces swojej drużyny?
Kazimierz Górski: Nikt nam nie dawał szans. Graliśmy ze światową czołówką: Argentyna, Włochy, Jugosławia, Szwecja, Niemcy, Brazylia. Ani zespół, ani ja sam nie wiedziałem na co nas stać. Dopiero gra na boisku pokazała, że reprezentujemy pewien poziom piłkarski. Zespół się sprawdza tylko w czasie gry. To był egzamin dla naszego piłkarstwa. Wspięliśmy się wtedy do czołówki światowej., Przy tak wielkiej konkurencji zajęliśmy trzecie miejsce,. Możemy teraz „gdybać”, czy było nas stać na więcej. Myślę, że tak. Ten mecz z RFN, który był rozgrywany w anormalnych warunkach, z różnych względów musiał się odbyć. Gdybyśmy grali na normalnym boisku, nie wiem czy byśmy wygrali, ale była na to większa szansa. Sytuacja była taka, że Niemcom do awansu do finału wystarczał remis, a my musieliśmy wygrać, nawet minimalnie 1-0. Musieliśmy atakować i atakowaliśmy. W rozgrywaniu akcji przeszkadzał nam nie przeciwnik, tylko woda, która stała na boisku. Na normalnym boisku była szansa ograć Niemców, którzy zdobyli zasłużenie tytuł mistrza. My w meczu o trzecie miejsce pokonaliśmy Brazylię (1-0, bramkę strzelił Lato), a z Brazylią nie wygrywało się za często. To był sukces. Na siedem meczów na mistrzostwach, wygraliśmy sześć. Strzeliliśmy najwięcej bramek. Lato został królem strzelców. Byliśmy najmłodszą drużyną turnieju. Dostaliśmy nagrodę Fair Play. W trójce najlepszych zawodników mistrzostw obok Beckenbauera i Cryuffa znalazł się Deyna. To są pewne fakty. To o czymś świadczy.
Paweł Sikora: Najważniejszy mecz Pańskiej drużyny?
Kazimierz Górski: Ten decydujący o awansie, na Wembley, gdzie zremisowaliśmy z Anglią. To nam dało wejście do grona szesnastu najlepszych drużyn świata. Zajęliśmy trzecie. To był ogromny sukces całego polskiego piłkarstwa. Także dlatego, że nikt nam nie dawał szans, nikt nie liczył na nas. Tak się złożyło, że to było pokolenie młodych piłkarzy. To byli zawodnicy, którzy przede wszystkim chcieli coś osiągnąć. Mieli ambicje. Mieli pewne umiejętności i w czasie gry pokazali co potrafią. Później jeszcze raz drugi reprezentacja zajęła trzecie miejsce - za Piechniczka, w Barcelonie, w 1982 roku. To też jest sukces. To był złoty okres naszej piłki.
Paweł Sikora: Wiedział Pan jak kibice w kraju odbierają wasze zwycięstwa na mundialu?
Kazimierz Górski: To było dla nas zaskoczenie. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Owszem, dochodziły do nas pewne głosy, jak to wygląda, że ulice są wyludnione, że wszyscy oglądają mecze. Przychodziła do nas masa listów, telegramów. Dwa worki tego przywiozłem z Niemiec. Cholera, szkoda, że to mi gdzieś poginęło. To byłoby teraz ciekawe. A ja to dałem dziennikarzom do opracowania i to gdzieś wsiąknęło. Po raz pierwszy w historii piłki nożnej Polska zajęła trzecie miejsce. To się liczyło w świecie. Na mistrzostwach było wiele świetnych zespołów. Po przylocie ludzie nas witali z własnej woli. Nikt im nie kazał.
Paweł Sikora: Krążą legendy jak wasz sukces świętował ówczesny pierwszy sekretarz....
Kazimierz Górski: Zaprosił nas z rodzinami do Jabłonnej, do pałacu. Tam była kolacja. Było bardzo przyjemnie. Nic nie było wyreżyserowane, tylko „szło na żywioł”. Były i śpiewy i żarty. W pewnym momencie Gierek zapytał mnie: - „A co wy potrzebujecie?”. „Potrzebujemy ośrodek piłkarski” - odpowiedziałem. „A macie plany?” – zapytał. A ja mówię: – „Mamy”. A on na to: – „A my mamy pieniądze”. I wtedy trzeba było pójść za tym do KC... Do dzisiaj stałby ośrodek, a tak go nie ma. Przegapiono okazję. Działacze, ale nie poszli.
Paweł Sikora: Dlaczego jako trener nie golił się pan w dniu meczu?
Kazimierz Górski: Są w życiu rożne gusła. Człowiek w coś wierzy. Jak grałem w piłkę, to się parę razy ogoliłem w dniu meczu i później miałem różne wypryski na twarzy i dlatego przestałem się golić. I to mi zostało jako trenerowi. Co ciekawe, jak w dniu meczu reprezentacji schodziłem na śniadanie to zawodnicy patrzyli i mówili: - „O, trener dzisiaj nie ogolony, to wygramy”. Tak się utarło. To był taki psychologiczny chwyt. Oni w to wierzyli. I bardzo dobrze. To było takie rozładowanie, bo przed każdym meczem, nawet ligowym, zawodnicy są poddenerwowani. Różnie to przeżywają. Jest tak zwana trema, która znika po pierwszym kopnięciu piłki. Zanim piłkarz wejdzie na płytę boiska w szatni zachowuje się różnie. Jeden sobie coś nuci pod nosem, drugi gwiżdże, trzeci śpiewa. Wiedziałem po pierwszym uderzeniu piłki, jak zespół będzie grał. Gdy zobaczyłem, że jedno, drugie podanie jest dobre, mówiłem: – „Dzisiaj będzie dobry mecz.” Był spokój w zespole. Nerwowość nie wprowadza nic pozytywnego w żadnej sytuacji. Tym bardziej na boisku. Jeszcze anegdota o przesądach Gdy pracowałem w Grecji, miałem taki przypadek. Tam się grało okrągły rok. W styczniu, lutym czasami padał deszcz. Na wszelki wypadek miałem przy sobie na ławce trenerskiej parasol. Pewnego dnia, gdy wyjeżdżaliśmy autokarem na mecz, kierownik drużyny – Grek – zapytał: – „A gdzie pan ma swoją parasolkę?”. Była piękna pogoda, słońce świeciło. Zapytałem: – „Po co mi parasolka?”. On zatrzymał kierowcę i kazał mu podjechać pod mój dom, żeby zabrać parasolkę. Powiedział: – „Jak trener ma parasolkę, to nie przegrywamy!”.
Paweł Sikora: Jak pan przyjął fakt, że stadion płockiej Wisły nazwano pańskim imieniem?
Kazimierz Górski: To już drugi stadion. Pierwszy - w Dusznikach Zdroju. To mała miejscowość, kurort przy południowej granicy. To dla mnie wyróżnienie. Mam satysfakcję i przyjemność, ale jakąś częścią tego wszystkiego są zawodnicy mojej drużyny. Najpierw byłem ja, później byli oni. Bez nich nie byłoby mnie i odwrotnie.
Paweł Sikora: W ostatni meczu sparingowym reprezentacja Polski przegrała w Płocku z USA 0-1. Kogo z tej drużyny widziałby pan w swoim zespole sprzed 30 lat?
Kazimierz Górski: Trudne pytanie. Wielu bym nie widział... Powiem ogólnie. Same chęci na boisku nie wystarczą. Jeśli ktoś gra bardzo ambitnie, ofiarnie, to z jednej strony bardzo dużo, ale z drugiej - mało. Mecze wygrywa się umiejętnościami. Nie decydują pieniądze. Czasem zawodnicy mówią, że jak będzie większa premia, to będą lepiej grali. Ja powtarzam - gdyby decydowały pieniądze, to mistrzem świata w piłce nożnej byłaby Arabia Saudyjska albo Kuwejt, bo te kraje mają bardzo dużo pieniędzy. Mówią, że miałem w życiu szczęście. Szczęście to można mieć w totolotku. Wystarczy postawić na parę cyferek i można wygrać parę milionów. W piłce nożnej decyduje przede wszystkim znajomość rzeczy. Jeśli chodzi o piłkarzy, to talent i umiejętności, które przez pracę rozwijają, dochodząc do mistrzostwa. Nic się nie bierze z powietrza.
Paweł Sikora: Czy jest Pan spełnionym trenerem?
Kazimierz Górski: Piłka nożna to moja pasja życiowa od lat dziecinnych. Gdy skończyłem grać, to zostałem trenerem. Później, gdy skończyło się „trenerstwo”, to zostałem działaczem. Byłem nawet prezesem Związku. Honorowym prezesem jestem do dzisiaj. Dalej mnie interesuje piłka nożna, bo chodzę na mecze, oglądam je w telewizji i porównuję, jak się gra u nas, jak zagranicą. I szukam przyczyny, dlaczego jesteśmy słabsi, a tamci są lepsi. Jeszcze to mnie interesuje.
Wielki trener piłki nożnej Kazimierz Górski 30 marca został honorowym obywatelem Płocka. 31 marca, przed meczem Polska-USA, jego imieniem nazwano stadion miejscowej Wisły, a już 1 kwietnia spotkał się z kibicami w Warszawie. W stolicy publiczność nie dopisała. Być może fanów zmyliła data spotkania? To nie był żart. Pan Kazimierz pojawił się we własnej osobie. Wspominał dawne dzieje, odpowiadał też na pytania o aktualną formę polskiej piłki, udowadniając, że jest jej bacznym obserwatorem.