"Życie jest jedno i trzeba z tego korzystać. Nie znamy dnia ani godziny. Trzeba żyć. Trzeba oglądać świat, który jest piękny" - powiedziała Kasia z Big Five Family, która wraz z mężem Robertem i synami Leonem, Tymonem i Tytusem przemierza świat kamperem. Goście RMF24 postanowili sprzedać cały swój dobytek i wyruszyć w podróż dookoła świata, która zmieniła się w ich styl życia. Kasia i Robert Tkaczyk także opowiedzieli o blaskach i cieniach takiego życia.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Na pytanie Krzysztofa Urbaniaka o początki podróżowania Robert odpowiedział: Niedługo będzie 3 lata jak jesteśmy w drodze, w takiej ciągłej podróży. To był rok, w którym nastała pandemia. Pierwszy rzut pandemii, która zapanowała i nałożyła się w czasie z naszymi już przygotowaniami do wyjazdu. To jak nasze dzieci były w domu, kiedy lekcje były prowadzone online. To już dało nam taką pewność, że my sobie z tym poradzimy. Że jesteśmy w stanie być ze sobą cały czas, bez możliwości rozłączenia się.
Robert pracował w dużej korporacji ponad 20 lat. Bardzo lubiłem tę pracę i się tam spełniałem. Ale z czasem przyszło wypalenie i zmęczenie materiału - dodał.
Kasia również pracowała w korporacji. Jednak zrezygnowała, aby móc zająć się dziećmi. Mamy trzech synów i mogliśmy spędzać ten czas aktywnie, bo mieszkaliśmy otoczeni lasem.
W wybraniu się w długą podróż nie zatrzymało ich nawet pojawienie się dzieci. Wręcz przeciwnie.
Odkąd dzieciaki się urodziły, to tak naprawdę każdą wolną chwilę, jaką mogliśmy wykorzystać, to wykorzystywaliśmy ją na podróże i te dalekie, i te bliskie. Podróżowaliśmy z nimi i po Ameryce Północnej, i po Tajlandii, ale też przejechaliśmy Polskę wzdłuż i wszerz - stwierdziła Kasia.
Wynajęliśmy kampera pierwszy raz i ruszyliśmy do Skandynawii. No i to była miłość od pierwszego wejrzenia, tak to możemy nazwać. Wiedzieliśmy, że to jest sposób podróżowania, który bardzo nam odpowiada. Możliwość spania wszędzie. Przemieszczania się. Codziennie mamy inny ogród przed domem - dodała podróżniczka.
Oprócz zaplanowania drogi i zorganizowania w nowej formie pracy rodzina musiała także i w innej formie zająć się edukacją dzieci. Pomocna była tu formuła zwana edukacją domową.
Głównie dlatego zdecydowaliśmy się na podróż przez Polskę, że chłopcy muszą zdać egzaminy. Ponieważ nasi synowie są w edukacji domowej, my ich uczymy, oni opracowują materiały, a na koniec roku szkolnego muszą zjawić się w szkole, zdać egzaminy i uzyskać promocję do kolejnej klasy - wyjaśniła Kasia.
Małżeństwo jest zadowolone z takiego trybu edukacji, a także z postawy szkoły. Tu akurat nie możemy złego słowa powiedzieć o naszej szkole, bo szkoła świetnie wspiera.
Kasia zauważyła, że wraz z mężem nie muszą pilnować dzieci w nauce, a chłopcy dobrze radzą sobie sami. Nasze dzieci mają bardzo dobre podstawy, bo przed wyjazdem uczęszczały do trochę innego systemu, do systemu Montessori i do przedszkola, i do szkoły. Ten system nauczył ich pracować samodzielnie i być odpowiedzialnym, za to, co mają do zrobienia. Oczywiście musimy ich troszkę dopingować i motywować, bo nie ma co się dziwić, jeśli mają do wyboru spędzanie całego dnia z innymi dzieciakami na plaży czy bieganie po drzewach to wiadomo, co wybiorą. Więc musimy troszkę dopingować ich w wykonywaniu obowiązków szkolnych, ale oni wiedzą, że mają to zrobić i że są za to odpowiedzialni.
Rodzina obecnie podróżuje samodzielnie przerobionym na kampera wozem strażackim. Goście radia RMF24 opowiedzieli, jak wyglądał proces przerabiania ciężarówki wyprawowej.
Zaczęło się od tego, że jak kupiliśmy samochód, to musieliśmy przerobić trochę jego konstrukcję. I tutaj bardzo pomógł nam nasz przyjaciel Paweł, z którym przecięliśmy karoserię. Podwyższyliśmy, wzmocniliśmy, dodaliśmy bagażnik dachowy i takie prace konstrukcyjne zrobiliśmy w Polsce. Potem kupiliśmy wszystkie elementy, które myśleliśmy, że będą nam potrzebne do budowy kampera i na zimę wyjechaliśmy do Turcji - powiedział Bob.
Plan był taki, że zrobimy to na plaży. (...) Wziąłem bardzo dużo narzędzi, agregat. Ale pomyślałem, że przydałaby mi się taka piła stołowa, więc wsiadłem na motocykl i pojechałem do najbliższego miasteczka popytać, czy ktoś mi pożyczy taką piłę i trafiłem tam na Jezusa. Jezus to jest nasz znajomy stolarz, który powiedział "Bob, przyjedź tu ciężarówką, tutaj są wszystkie maszyny, zbudujemy to razem". I ja mu zaufałem - dodał.
Nie widziałam takiej drugiej ciężarówki. Połowa auta jest jednym wielkim oknem, które było moim marzeniem. Cały samochód jest obudowany jak mały skandynawski domek drewnianymi deseczkami. Na to nachodzą rolety i jak jedziemy, to nie widać, że to jest dom na kołach, ale jak już rozłożymy i otworzymy boczne burty, podniesiemy rolety do góry to zamienia się to w Tiny House - malutki skandynawski domek. I on naprawdę robi piorunujące wrażenie - opisywała Kasia.
Krzysztof Urbaniak pytał, czy jako para nie byłoby im łatwiej realizować marzenie o życiu w drodze. Małżeństwo wspólnie stwierdziło, że z dziećmi jest o wiele lepiej. Oni widzą zupełnie inne rzeczy. Nawet jak podróżowaliśmy z nimi jeszcze w tym "poprzednim życiu", to jak wracaliśmy z jakiejś podróży (...) Zawsze nam ludzie powtarzali, po co wy te dzieci tak ciągniecie w te podróże? Przecież są małe, nic nie będą pamiętać. I o dziwo pamiętają zupełnie inne rzeczy niż my, bo oni patrzą na świat z zupełnie innego poziomu, zapamiętują inne rzeczy i tak naprawdę dzięki nim to te wszystkie podróże przeżywamy na nowo - odpowiedziała Kasia.
Patrzysz jak Twoje dzieci zmieniają się w podróży, jak się otwierają, jak mężnieją, jak nawiązują relacje z ludźmi, jak poznają kulturę. Masz dodatkowe kilka par oczu i od nich tak naprawdę czerpiesz też dodatkową radość z tej podróży - stwierdził Bob.
Dziennikarz zapytał także, czy nie są sobą zmęczeni, będąc razem 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu, ale Kasia odpowiedziała: my naszych synów bardzo lubimy. To są takie fajne dzieciaki, że naprawdę miło z nimi spędzać czas. - Jednak przyznała, że czasami mają siebie dość - wtedy jest misja znalezienia różowych szyszek w lesie i dopóki ktoś ich nie znajdzie, to nie wraca.
Kasia podkreśliła, że za takim podróżowaniem kryje się wiele załatwień w Polsce. Wiem, że spędzimy tam miesiąc. Muszę załatwić miliony rzeczy, żeby przygotować się do kolejnej podróży. Musimy odwiedzić lekarzy podstawowych, uzupełnić braki, zdać egzaminy, odwiedzić znajomych.
My po prostu tak żyjemy. To jak w każdym normalnym życiu są lepsze i gorsze dni. To nie są ciągłe wakacje. To są tak prozaiczne rzeczy, np. trzeba poszukać wody, zrobić zakupy, wyczyścić kampera. To są normalne ludzkie rzeczy, które też mogą przysporzyć trochę nerwów - dodała.
Nasze dzieci na początku, kiedy ruszyliśmy w podróż, trzymały się blisko. Kiedy spotykali kolegów z innych krajów, zdarzało im się sięgnąć po telefon, żeby skorzystać z translatora, by nawiązać pierwsze kontakty. Natomiast teraz sytuacja jest o tyle inna, że my w Maroku, kiedy nie umiemy dogadać się po francusku, to wołamy naszych chłopców i oni to ogarniają za nas - wyjaśnił Bob.
Oni między sobą rozmawiają teraz po angielsku. Nie wiem, z czego to wynika, bo nikt ich tego nie uczył, nikt nie prosił, ani nie mówił, że tak trzeba. Tak im wygodniej. Ale znają rosyjski, turecki, francuski - wspomniała Kasia.
Kasia wyjaśniła, za co żyją i z czego opłacają na podróżowanie. Mamy oszczędności, bo tak jak wspomniałam na początku, sprzedaliśmy cały nasz dobytek, czyli wszystko to, na co pracowaliśmy przez ostatnie 30 lat. Nie mamy żadnych zobowiązań, nie mamy kredytów, nie płacimy rachunków. Tak naprawdę energię mamy ze słońca. Samochód jest wyposażony w panele słoneczne. (...) Woda w większości państw jest dostępna bezpłatnie albo są to jakieś groszowe sprawy.
Prowadzimy na Instagramie konto Big Five Family, które też nam przynosi profity, bo firmy odzywają się do nas, aby nawiązać współprace. I to jest dla nas praca. Mamy konto na Patronite. (...) Ostatnio nawet, mój średni syn zaczął produkować biżuterię i ja też to robię w drodze. To są niby drobnostki, ale trochę tego jest i też od razu muszę dodać, że życie w drodze jest dużo mniej wymagające i kosztowne. Porównując to do tego naszego życia poprzedniego, gdzie trzeba było opłacić szkołę, rachunki - dodała rodzinna podróżniczka.