Moja wina – przyznał wczoraj przed komisją śledczą Bundestagu minister spraw zagranicznych Joschka Fischer. Polityk partii Zielonych przez 12,5 godziny odpowiadał na pytania związane z aferą wizową.
Kilka lat temu Fischer przeforsował liberalizację procedur wizowych dla obywateli Europy Wschodniej. Ale brak kontroli sprawił, że do Niemiec przybyli masowo przestępcy, prostytutki i nielegalni robotnicy.
Wczoraj Fischer wziął na siebie odpowiedzialność. Zrobił to - jak przyznał - jako szef resortu. Nie oznacza to jednak, że przesłuchanie było nudne. Szef niemieckiej dyplomacji wiele razy atakował członków komisji śledczej, dając im do zrozumienia, jakie są ich kompetencje i czego mogą od niego wymagać.
Był pewny siebie, czasem nawet dowcipny. Media podkreślają, że pojedynek zakończył się remisem, ale z niewielką przewagą dla szefa MSZ. Po prostu po raz kolejny wyszedł z ministra dobry mówca. Nie ma mowy o jego odwołaniu, co do tego zgodni są chyba wszyscy, nawet opozycja nie ma teraz argumentów, by domagać się od kanclerza dymisji szefa niemieckiej dyplomacji.