Wystąpił w kilkudziesięciu filmach i sztukach teatralnych. Jedną z najważniejszych ról zagrał w filmie "Wielki Szu" Sylwestra Chęcińskiego. Jan Nowicki odszedł w wieku 83 lat. "Odszedł piękny człowiek, brat i przyjaciel. Odszedł tak, jak chciał" - wspomniał w Radiu RMF24 Jerzy Fedorowicz, aktor i reżyser, obecnie też senator.
Michał Zieliński: Jak długo trwała pana przyjaźń z Janem Nowickim? Jak i gdzie się poznaliście?
Jerzy Fedorowicz: Poznaliśmy się jeszcze w szkole teatralnej. Ja byłem w szkole, on juz był aktorem. I właściwie on się mną opiekował i wprowadził mnie do Starego Teatru. Potem, jak się urodził Łukasz, a potem mój syn, był chrzestnym Jurka - mojego synka. Byliśmy jak rodzina przez całe lata, od 1964 roku po dzisiejszy dzień.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Synowie też się przyjaźnili?
No tak, dzieciaki chowały się razem. To było jak rodzina. Jeździliśmy razem na wakacje, spędzaliśmy wspólnie czas, jeździliśmy razem na Węgry, grałem w jego filmach. Jurek też jako dzieciak grał w filmach. Ja chcę żeby pan i słuchacze RMF wiedzieli, że Jasiek Nowicki nie bał się śmierci. On był na to przygotowany. On sobie nawet przygotował grobowiec. A najważniejsze jest to, że umarł tak, jak chciał. We własnym domu, w objęciach swojej żony Ani, która była z nim w ostatnich latach i cały czas w pracy. I kochał piłkę nożną, więc mógł oglądać mistrzostwa świata. Był bardzo przejęty odejściem Jurka Treli. On dołączy do tej paki, która już tam się znajduje w niebie, czy jak to nazwać. Do Bińczyckiego, do Pszoniaka, do Treli.
W aktorskim niebie. Mówi pan, że się nie bał śmierci. To był chyba człowiek, który się niewielu rzeczy bał.
Jasiek żył pełnią życia. Mnie na przykład wciągnął do tenisa. Kazał mi grać w tenisa. W rezultacie graliśmy ze sobą w każdych wolnych chwilach. Poza tym on należał do tej ekipy Starego Teatru, która się już nigdy nie powtórzy. Jak byliśmy gdzieś za granicą, to jego nazywali polski John Gielgud. On miał tak wielkie recenzje za Stawrogina w "Biesach", za Konstantego Księcia w "Nocy Listopadowej". Podróżowaliśmy razem po całym świecie. Te jego role, które grał u Wajdy - to było mistrzostwo świata. Był też bardzo znanym w Europie aktorem filmowym. Pisał też książki. To była jego pasja. Te książki cieszyły się ogromnym powodzeniem. Zostają po nim nie tylko jego filmy, których nakręcił masę, ale też jego książki, w których jest też jego świat i ten świat związany z przemijaniem. O tym pisał. Odszedł piękny człowiek, brat i przyjaciel.
Miał na koncie swoim niezliczoną liczbę wybitnych ról teatralnych i filmowych. Z których ról zapamiętam najbardziej?
Tak jak on grał Stawrogina w "Biesach"... Grałem też w tym przedstawieniu i byłem z nim razem na scenie, więc nie chcę nawet mówić. Graliśmy to przez lata. W "Nocy Listopadowej" nieraz patrzyłem z podziwem. Jestem młodszy od niego o 8 lat. Wtedy kiedy Janek grał te wielkie role, to ja i Leszek Piskorz dopiero nabieraliśmy aktorskiej ogłady w tym wspaniałym zespole. Wielkie role filmowe w "Sanatorium pod Klepsydrą", "Bariera", Popioły" - kapitan Wyganowski.
Można by długo długo wyliczać. W pana pamięci co zostaje? Mówi pan o wspólnie spędzonym czasie, podróżach, tenisie, kibicowaniu. I jak pan zamknie oczy, to jakiego Janka ze sceny życia pan widzi?
Były takie wieczory. W czasie stanu wojennego przychodzili z Piotrem Skrzynecki do nas, do domu. Ela przygotowywała kolację. Potem oni gadali prawie całą noc....
Obaj panowie przychodzili w kapeluszach?
Ela dobrze gotowała, kochał bardzo moją żonę. Napisał zresztą piękny tekst w ostatniej swojej książce na temat Elżuni. Nie wiem, jak to powiedzieć po prostu. To tak jak brat.