Kilkuset górników okupowało wczoraj wjazd na tereny Międzynarodowych Targów w Katowicach. Odbywały się tam rozmowy w sprawie zaciągnięcia przez rząd pożyczki z Banku Światowego. Polska zamierza w ciągu kilku lat uzyskać w ten sposób łącznie pół miliarda dolarów na finansowanie reformy górnictwa.
Zdaniem związkowców, pieniądze z Banku Światowego nie naprawią kiepskiej sytuacji sektora górniczego. Pozwolą natomiast na zamknięcie kopalń, a to z kolei oznacza utratę miejsc pracy.
Według rządowych planów zwalniani z zamykanych kopalń górnicy otrzymają płatne urlopy. Ci, którzy będą pracować w innych zakładach, otrzymają dopłaty do niższych wynagrodzeń. Za pożyczone z Banku Światowego pieniądze powstawać też będą nowe miejsca pracy.
Irena Herbst, wiceminister w resorcie gospodarki była zdziwiona protestem górników: To są dodatkowe pieniądze, które pożyczamy po to, żeby ludzie nie czuli się odrzuceni, żeby mieli z czego żyć. Protest przeciwko temu oznacza, że nic z tego nikt nie rozumie. A to jest nasza wina oczywiście.
Związkowcy są zgodni – pieniądze dla górnictwa są potrzebne, ale nie na likwidację kopalń. Chcemy, żeby Bank Światowy nie dawał pożyczek na likwidację mocy produkcyjnych, ale np. na rozwój górnictwa. Z tym bylibyśmy w stanie się zgodzić - tłumaczy jeden z protestujących.
Jednak stanowisko rządu jest jasne - do zamknięcia nierentownych kopalni musi dojść. Nowy program restrukturyzacji górnictwa, opracowany przez ekipę Millera, którego realizację sfinansować ma m.in. pożyczka z Banku Światowego, zakłada zmniejszenie wydobycia o blisko 14 mln ton węgla, w tym o ok. 11,9 mln ton w Kompanii Węglowej - największym górniczym koncernie. Oznacza to likwidację kilku kopalń, a pracę ma stracić ok. 25,4 tys. spośród blisko 140 tys. pracowników kopalń.
W związku z tym górnicy zamierzają bronić miejsc pracy i grożą wybuchem protestów, które mogłyby nie zakończyć się tak pokojowo jak wczoraj. Na manifestacji był reporter RMF Tomasz Maszczyk. Posłuchaj:
06:45