Dwa lata po katastrofie prezydenckiego tupolewa Rosjanie dopuścili grupę dziennikarzy do wraku maszyny. Rok temu szczątki Tu-154M leżały niemal pod gołym niebem - narażone na działanie śniegu, deszczu i wiatru. Dopiero niedawno zostały osłonięte blaszano - brezentowym zadaszeniem.
Początkowo szczątki rozbitego tupolewa niszczały na smoleńskim lotnisku zupełnie niezabezpieczone.
Na początku października 2010 roku, po poleceniu z Moskwy, wrak polskiego samolotu przykryto prezentową plandeką. Wcześniej wniosek o to złożyła polska prokuratura. Brezentowa plandeka, którą przykryto samolot, miała powierzchnię 2,5 tys. metrów kwadratowych. Dostarczyły ją miejscowe zakłady lotnicze. Po przykryciu tupolewa pojawiły się jednak wątpliwości, czy zabezpieczono wszystkie jego elementy. Z niektórych doniesień wynikało bowiem, że część mniejszych fragmentów została wywieziona z lotniska Siewiernyj.
Dopiero 21 miesięcy po katastrofie szczątki prezydenckiego tupolewa zostały przykryte prowizoryczną wiatą. Rosjanie postawili konstrukcję z elementów metalowych i drewnianych. 40 metrów długości, 20 metrów szerokości. Wysokość: 4 metry. To taka tymczasowa ochrona, rzekłbym: tymczasowy hangar - mówił wówczas naszemu korespondentowi rzecznik gubernatora obwodu smoleńskiego Andriej Jewsiejenkow.
Później okazało się, że dach tego hangaru nie został wykonany ani z blachy, ani nawet z drewna. Zdecydowano, że konstrukcję zwieńczy przykrycie z wytrzymałego, nieprzemakalnego materiału. Obietnicę zabezpieczenia wraku tupolewa wiatą uzyskał od Rosjan podczas wizyty w Moskwie prokurator generalny Andrzej Seremet.
Dwa lata po katastrofie - pomimo starań polskiego rządu - wrak prezydenckiego tupolewa wciąż leży na lotnisku w Smoleńsku. W drugą rocznicę tragedii Rosjanie dopuścili do rozbitego samolotu dziennikarzy. Na miejscu był również korespondent RMF FM Przemysław Marzec, który z bliska zrobił zdjęcia zniszczonego Tu-154M. Co ciekawe, dziś części samolotu wyglądają jakby ktoś je dokładnie wyczyścił i ponumerował żółtą farbą.