Najważniejsze pytania, to dlaczego poszukiwania trwały tak długo i dlaczego nie użyto śmigłowca - mówi RMF FM mjr Michał Fiszer, były pilot wojskowy i ekspert lotniczy. Odnalezienie pilota myśliwca MiG-29 rozbitego wczoraj pod Mińskiem Mazowieckim trwało dwie godziny.
Życiu 28-letniego pilota nic nie grozi - został przewieziony do Wojskowego Instytutu Medycznego przy ulicy Szaserów w Warszawie. Gdy w poniedziałek wieczorem odnaleźli go strażacy, był przytomny - mężczyzna stracił przytomność dopiero podczas transportu. Jak informują lekarze, jego rany to głównie złamania, nie ma natomiast obrażeń wewnętrznych.
Stan zdrowia pilota jest dobry, a jego yciu i zdrowiu nie zagraa niebezpieczestwo. Najblisza rodzina zostaa otoczona opiek psychologa. "Wojsko jest do dyspozycji rodziny tego onierza" @AnnaPeziol
MON_GOV_PL19 grudnia 2017
Według majora Michała Fiszera, cała akcja ratunkowa po pierwsze trwała za długo, a po drugie jest w niej wiele niejasności. Zwraca uwagę, że śmigłowiec ratunkowy stał zaledwie 8 kilometrów od miejsca, w którym znaleziono pilota, ale nie został użyty. Oficjalnie tłumaczy się to niską podstawą chmur, przez którą helikopter nie mógł wystartować.
Natychmiast nasuwa się pytanie, że jeśli była zbyt niska podstawa chmur, to jakim prawem lądował MiG-29, który ma mniejsze minima pogodowe od tego śmigłowca - zauważa ekspert. Gdyby była niższa temperatura, to mogłoby dojść do hipotermii. Ten człowiek był ranny, nie wiadomo w jakim był stanie. Niewiele brakowało, a umarłby w tym lesie - dodaje.
Pytań jest więcej. Major Fiszer zwraca uwagę np. na zagadkową sprawę radiostacji ratowniczej, którą zawsze ma przy sobie pilot.
Powinien ją włączyć przy lądowaniu, bez problemu nawiązać łączność z odległości 8 kilometrów i poinformować, mniej więcej, gdzie się znajduje. Ponadto radiostacja po włączeniu zaczyna nadawać sygnał ratowniczy, który może być z łatwością namierzony, zwłaszcza przez urządzenia zamontowane na śmigłowcach - analizuje. Tyle, że - jak przypomina - śmigłowiec nie został poderwany do lotu.
Sprawę będzie teraz wyjaśniać Komisja ds. Badania Wypadków Lotniczych. To może potrwać kilka lub kilkanaście miesięcy. Na razie, według Michała Fiszera nie można powiedzieć nic pewnego o przyczynach katastrofy, ale są pewne wskazówki - jeden ze świadków mówił np. o dymie, wydobywającym się z jednego z silników.
Świadek mógł odwrotnie zinterpretować to, co zauważył. Te samoloty z natury strasznie dymią. Jeśli więc dym wydobywał się tylko z jednego silnika, to znaczy, że drugi nie pracował - mówi Fiszer. Podkreśla jednak że to na razie tylko domysły.
(ph)