Statek musiał tonąć tak szybko, że załoga nie zdążyła wezwać pomocy. Musiało dojść do dużego rozszczelnienia kadłuba w części rufowej – przypuszczają eksperci. Trwają poszukiwania załogi pływającego pod cypryjską banderą statku „Cemfjord”, który zatonął u wybrzeży Szkocji. To 7 Polaków i Filipińczyk.
Jednostka miała dotrzeć do brytyjskiego portu Runcorn w hrabstwie Cheshire. Ostatni raz zaobserwowano ją w piątek, po 14 polskiego czasu. Wiadomo, że między Szkocją a Szetlandami warunki pogodowe były wtedy bardzo złe. Jest to zastanawiające, że nie nadali sygnału SOS czy mayday przez UKF-kę. Z tego wynika, że statek musiał szybko zatonąć i załoga nie zdążyła. Ale są urządzenia, które automatycznie po zatonięciu statku powinny nadać sygnał. Są tratwy ratunkowe, które po zatonięciu powinny być zwolnione ze zwalniaków hydrostatycznych. Tego nie było. Trudno. Nie wiadomo co się stało – mówi profesor Zbigniew Burcio z Akademii Morskiej w Gdyni.
Eksperci zaznaczają, że wiedza o katastrofie jest znikoma i mogą jedynie spekulować o jej przebiegu. Jednak również zdaniem Tomasza Sobieszczańskiego, kapitana żeglugi wielkiej, do zatonięcia musiało dojść w sposób nagły i szybki. Z mojego rozeznania i z pozycji statku, w jakiej on został sfotografowany i pokazany - bo jedyne zdjęcie, jakie tam jest, to jego dziób, który wystaje nad wodę, ponad bak - poszedł rufą gwałtownie pod wodę. Musiało nastąpić jakieś silne rozszczelnienie rufowej części. I bardzo szybko został zalany mostek, który tam się znajduje. Ludzie, którzy nawet byli na mostku - a przeważnie na takim statku jest jednoosobowa obsada, najwyżej dwóch ludzi - odrzuceni zostali od pulpitów, gdzie mają wszystkie możliwe guziki na przednim szocie, które mogą wcisnąć. Tam jest guzik mayday, który wystarczy wcisnąć, który nadaje pozycje i wzywa pomocy – mówi Sobieszczański.
Sobieszczański raczej wyklucza, by statek mógł uderzyć o skałę lub złapać kontakt z dnem. Jego zdaniem bardziej prawdopodobne byłoby uderzenie w kontener. W sztormowych warunkach statki gubią kontenery. To nie jest taka rzadkość. Trzeba na to zwracać uwagę. Szczególnie na takich ciasnych przejściach, gdzie zgubiony kontener jest bezpośrednio na szlaku żeglugowym. To jest duże niebezpieczeństwo. To nie jest duży statek i dla niego przy pewnej prędkości uderzenie w stalową skrzynkę 40-stopową może być bardzo groźne – mówi Sobieszczański. Zaznacza też jednak, że pęknięcie kadłuba mogło nastąpić z innych przyczyn.
(mpw)