Kiedy kończyła dyżur w poniedziałek rzuciła krótko: do jutra. Po prostu. „Do jutra”. Była taka jak zawsze, trochę zmęczona, ale uśmiechnięta, radosna, ciesząca się każdym dniem. Ale to… „do jutra..” wciąż trwa. Dzień później nie pojawiła się na dyżurze. We wtorek redakcję zamieniła na szpitalne łóżko. I już nie wróciła.
Nie wróciła do swojego komputera, na swoje miejsce w newsroomie. Nie ma jej blond włosów, uśmiechniętej twarzy, radości z życia, którą zarażała wszystkich dookoła. Nie opowiada nam o swoim rodzinnym Sanoku, nie opowiada o dziełach Beksińskiego. Mniej wiemy o tym, co dzieje się w hokejowym świecie. Wciąż nie dociera do nas, że Edka już nigdy nie pojawi się w redakcji, że poniedziałkowy dyżur był jej ostatnim.
Kiedy do zespołu Faktów dotarła tragiczna informacja , że Edyty już z nami nie ma, to po kilkunastu minutach na Kopcu Kościuszki stawiliśmy się wszyscy. Tak spontanicznie, jak wtedy gdy tragiczne wydarzenia naszej historii wpływały na życie każdego Polaka. I dla nas to było wydarzenie, które wpłynęło na nasze życie. Odszedł ktoś tak ważny, tak bliski, tak dobry. Patrząc na zapłakane, smutne, twarze zrozumieliśmy jak ważna dla nas była Edyta.
Ten news bolał nas jak żaden inny. Nikt nie chciał być wtedy sam, tak nagle zostaliśmy osamotnieni. Uświadomiliśmy sobie, że nie było by takiej reakcji, gdyby Edyty wszyscy nie kochali.
Przyjaciel z redakcji, ale i z Nowej Huty, Bogdan Zalewski płacząc żegnał ją takimi słowami:
Zawsze kiedy pojawiała się w redakcji internetowej rmf24.pl, wprowadzała taką słoneczną aurę. To nie jest żadna przenośnia. Edytka miała taki ciepły, dziewczęcy głos. A kiedy wróciła w tym roku z wakacji z nad Bałtyku to tak jakby przywiozła stamtąd słońce we włosach. Taki bardzo jasny blond. "Wyglądasz jak Szwedka" - powiedziałem żartem. Wspomniałem o morzu, bo też z miłości do morza wziął się jej pseudonim "Kreweta". Tak często z uśmiechem zwracaliśmy się do niej w redakcji. To prawdziwa wyrwa w naszym zespole.
Przez lata pracy stała się ekspertem w wielu dziedzinach, od niej uczyli się, ją naśladowali kolejni dziennikarze, którzy dołączali do redakcji Faktów RMF FM; To wspomnienie Nicol Makarewicz: Cristiano Ronaldo czy Leo Messi?" - na zawsze zapamiętam, że tym pytaniem rozpoczęłaś nasz pierwszy wspólny dyżur. To był prolog do niezliczonych rozmów na temat sportu. Dziękuję Ci za współtworzenie "sportowego skrzydła" w internetowej redakcji. Za dyskusje o piłkarskich komentatorach i każdą radę, która pomogła mi lepiej wykonywać swoją pracę.
Maciej Nycz dodał: Wyrazista, bardzo zaangażowana nie tylko pracę nad newsami, ale też w życie radia. Alergicznie reagowała na chodzenie w pracy na łatwiznę, odpuszczanie, puszczanie w świat czegoś niedopracowanego. Powód był prosty. Kochała tę robotę. Bardzo. Była ciekawa świata, nie bała się mówić i pisać, co myśli.
Edyta kochała swoją pracę. To co robiła było dopracowane, dopieszczone, nie tolerowała błędów i u siebie i u innych. Takim podejściem wzbudzała szacunek u wszystkich, nawet znacznie starszych i doświadczonych kolegów.
Pogodna i życzliwa, pracowita i kompetentna. Czasem nawet trochę na siłę: "po kilka razy sprawdzałam wszystkie fakty, ale kto wie, może źle coś nazwałam? Może źle zrozumiałam?" - pisała prosząc czasem o zerknięcie na coś, czego nie była pewna. Poznaliśmy się, kiedy zaczynała, i od początku było widać, że to będzie jej życie. Zawalona noc już po skończonym wieczornym dyżurze - tylko dlatego, żeby na rano zebrać komplet wiedzy w jakiejś dziedzinie. Nikt tego nie oczekiwał - po prostu została. Telefony "słuchaj, znalazłam błąd. Przepraszam, ale napisałeś że..., a mnie wychodzi, że jednak nie, bo..." - i zwykle miała rację - tak wspomina ją Tomek Skory.
Bartek Styrna dodaje: Poprawiała mi pierwsze teksty na RMF24, tłumaczyła, jak zmontować podcast, mówiła, jak powinien wyglądać lead. Zawsze miła, uśmiechnięta, miała dla mnie czas, choć tak naprawdę nie miała (jak to w tej pracy), ale nigdy nie dała tego po sobie poznać. Przez te ponad 10 lat pracy razem przegadaliśmy godziny - o sporcie, polityce, o wszystkim. Uwielbiała długie tytuły, w jej tekstach zgadzała się każda kropka i przecinek.
Michał Dobrołowicz wiedział, że w pracy można na niej polegać. Z jednej strony, potrafiła docenić to, co robią inni i ile wkładają w to pracy. Z drugiej, bardzo dużo wymagała od siebie. Od Edyty można było uczyć się umiejętności skoncentrowania na jednej rzeczy. Konkretnym artykule. Jednym akapicie. Wybranym zdaniu. Mimo wielu bodźców dookoła: rozmów, żartów, depesz agencji informacyjnych, telefonów, powiadomień, ona nie szła w ilość, tylko w jakość. Nigdy w bylejakość. Gdybym miał wskazać jedno zdanie, które kojarzy mi się z Edytą, byłyby to jej słowa, które usłyszałem w newsroomie kilka lat temu. Edyta redagowała tekst na portal rmf24.pl albo materiał do Faktów RMF FM. Powiedziała wtedy: "Jeszcze potrzebuję chwili, jestem blisko najlepszej wersji".
Perfekcjonistka w każdym calu. Ale i dusza towarzystwa. Kochaliśmy razem się bawić, spotkać, po prostu być.
Na firmowych imprezach zawsze wychodziłaś ostatnia, szalejąc do końca na parkiecie. Dlaczego teraz postanowiłaś opuścić nas tak wcześnie?
Pamiętam jak na jednym ze zjazdów integracyjnych, gdy mieszkałyśmy razem w pokoju, wpadłaś w środku nocy, by wyciągnąć mnie z łóżka, bo za mało ludzi tańczy na parkiecie.Ale łączyła nas nie tylko praca... Przetańczyłyśmy niejedną noc. Miałaś w sobie tyle energii i radości. Są piosenki, przy których moje myśli zawsze będą przy Tobie
Jakże pięknie żegnał ją Bogdan Frymorgen, korespondent z Londynu:
Była pięknym człowiekiem, czystą duszą. Bez najmniejszego śladu cech, którymi zazwyczaj uprzykrzamy ludziom życie. Kiedy mówiła o swoich pasjach, stawała się światłem. Gdy skarżyła się na niesprawiedliwy świat, robiła to z chęci pomocy i zmiany.
W te dni myśli wszystkich dziennikarzy RMF FM popłyną do niej, do Edyty Bieńczak. Zastanawiamy się co ona teraz robi, jaki materiał dopieszcza, jakie błędy poprawia. Kogo słucha i komu opowiada. Bo na pewno nie jest sama. Kiedyś do niej dołączmy. I kiedyś razem będziemy pracować w dużej niebiańskiej redakcji.
PS.
Walizka. Taka jasna, nie duża. Kabinówka. Stała często przy wejściu w poniedziałek , lub w piątek. Po lub przed weekendem. To był znak. Edka wyjeżdża lub Edka przyjechała właśnie z Sanoka.
Prosto do nas, prosto do pracy. Jakby od rodziny do rodziny. Bez zatrzymywania. Pełna energii i zapału do pracy. Opowiadała, czarowała atmosferę, by po kilku minutach zanurzyć się w komputerze, w depeszy i pracować. Literka po literce, słowo po słowie. Precyzyjnie aż do bólu.
Dzisiaj nie ma walizki. I nie ma Edki. Wyjechała na bardzo długo. I niestety nie do Sanoka.