„Jest taka modlitwa za zmarłych: "wieczny odpoczynek racz im dać Panie". Ja ją czasami odmawiałem… Każdy ma jakiś zmarłych. Powiem panu, że od tego, co się stało, czyli od roku, ja tej modlitwy nie odmawiam. Bo z kolei jak ją zacząłem odmawiać, to znów wróciły wspomnienia. Część rzeczy staram się eliminować. Ja do nich kiedyś wrócę, ale jeszcze jest za wcześnie” – mówi w rozmowie z RMF FM Piotr Adamowicz, brat zamordowanego przed rokiem Prezydenta Miasta Gdańska, Pawła Adamowicza. O trudnych emocjach w rok od tragicznego w skutkach ataku podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, o śledztwie w sprawie zabójstwa brata, o braku zmiany w życiu publicznym, ale też o pracy w Sejmie z Piotrem Adamowiczem rozmawiał Kuba Kaługa.
Kuba Kaługa, RMF FM: Rok to jest dużo czy mało?
Piotr Adamowicz: Trudne pytanie. Rok z jednej strony to jest bardzo dużo, a z drugiej strony to jest mało. Dużo, bo upłynął cały rok. Niełatwy. Teraz rocznica. Niełatwa. Mało, w tym sensie, że niestety - czy chcemy, czy nie chcemy - ale cały czas coś powraca. Powraca ten 13 stycznia 2019 r. Powraca cała noc tragiczna. I teraz rocznica i ciągłe przypominanie. W tym sensie można powiedzieć, że mało, ponieważ brakuje czasu na to, żeby przestać myśleć o pewnych rzeczach. A zresztą to jest opisane zjawisko w psychologii.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Mówi się o tym, że żałoba trwa wiele lat. Nie chcę pytać o to, czy pan jest w żałobie, bo nie wątpię, że tak jest. Ale miał pan taki moment, żeby się zastanowić, na jakim etapie żałoby pan osobiście się znajduje?
Szczerze? Nigdy nie chciałem i nadal nie chcę się zastanawiać na jakim etapie, ponieważ to ciągle wywołuje cofanie się w czasie i przypominanie. Ciągle wywołuje emocje. Oczywiście, rozmawiam jak najbardziej racjonalnie, natomiast te emocje powracają za godzinę, za dwie godziny, wieczorem, następnego dnia. Dlatego wolę zadaniowe myślenie i zadaniowe życie. Czyli tak: rozmawiamy, ponieważ jest wywiad. Jest uroczystość nadania liceum imienia Pawła Adamowicza - i trzeba być. Chociaż to jest ciągłe przypominanie. To jest ciągłe przypominanie. A skoro mówimy o tych emocjach, to na przykład odtwarzano utwór "Sound Of Silence"...
Ten utwór, który stał się symbolem tamtych dni.
Tak, dokładnie tak. Bardzo fajny, przejmujący utwór, ale on we mnie przypomina to nieszczęście, tę tragedię. Podobnie sytuację mam taką, że takie emocje... Nie powiem złe, ale niełatwe emocje... przypomina dźwięk karetek pogotowia. Dlatego, że wtedy wieczorem, 13 w niedzielę, prawie z żoną jechaliśmy za tą karetką. Wiedzieliśmy, gdzie jedzie karetka, bo to ustaliłem. Każdy dźwięk karetki przypomina mi ten trudny, tragiczny wieczór, kiedy za tą karetka z Pawłem jechaliśmy do szpitala. To nie są łatwe rzeczy. Oczywiście, można powiedzieć, że można się oddzielić... no można się być może oddzielić, ale w sumie to nie była zwykła śmierć. To nie była śmierć taka, że ktoś długo choruje i należy liczyć się z tym, że odejdzie. To był taki grom z jasnego nieba klasyczny. Do tego cała otoczka natury też politycznej. To wszystko nie jest takie proste, nie jest takie łatwe.
Przypominają dźwięki karetek, przypomina ten utwór, zapewne też przypominają wszelkie informacje medialne, które się cały czas pojawiają. Czy to dotyczące Stefana W., czy okoliczności związanych z organizacją. Ten temat jest w mediach ciągle żywy. Pan zagląda w ogóle do tych publikacji?
O tym, że staram się postępować racjonalnie świadczy to, że oczywiście zaglądam do tych publikacji. Oczywiście je czytam. Oczywiście słucham. Oczywiście widzę w telewizji, na tyle, na ile można się tym interesować. Ale bez wątpienia się tym interesuję.
Dzisiaj, kiedy pan próbuje ocenić ten styczeń 2019 roku. Czy pan ma w sobie gdzieś taką odpowiedź, co się właściwie wtedy w Gdańsku stało?
Niewątpliwie mieliśmy do czynienia z morderstwem. A ciągle sobie zadaje pytanie... na ile na postępowanie Stefana W. miały wpływ tzw. media publiczne, które uprawiały to, co uprawiały, czyli nierzadko niemające nic wspólnego z dziennikarstwem, tylko z nagonką. Zresztą, jeden z ośrodków monitorowania mediów stwierdził, że ukazało się 1600 czy 1700 różnego rodzaju publikacji negatywnych i one nie mogły pozostać bez wpływu... Abstrahuję od tego, czy Stefan W. był, jest schizofrenikiem, czy był poczytalny czy był niepoczytalny, ale w mojej opinii ta działalność mediów - tak zwanych publicznych, jak to mówię - przyczyniła się do tego.
A kiedy pan czyta te doniesienia dotyczące kondycji psychicznej Stefana W... Pan ma też informacje od pełnomocników swoich. Ma pan więcej wiedzy o tym śledztwie niż my dziennikarze, niż zwykły człowiek. Kiedy pan czyta te doniesienia i zestawia pan z tym, co pan wie, to pan dobrze ocenia działania prokuratury?
Czy dobrze oceniam działania prokuratury? Dobre pytanie. Mogę powiedzieć, że można je ocenić jako działania poprawne. Ja nie miałem siły, żeby przeczytać te kilkadziesiąt tomów akt. Niektóre przeczytałem uważnie, niektóre przekartkowałem. Mogę powiedzieć, że są to działania poprawne. Należy przyznać bezwzględnie, że prokuraturze też wydaje się zależy, żeby to śledztwo przeprowadzić szczegółowo, drobiazgowo, ponieważ nie da rady przeprowadzić go po łebkach. Decyzja prokuratury o tym, żeby poddać Stefana W. nowym, dodatkowym badaniom psychologicznym i psychiatrycznym...
Żeby powtórzyć te badania, uzyskać kolejną opinię, kolejnych biegłych, dotyczącą jego stanu zdrowia psychicznego.
I tutaj opinia i decyzja prokuratury zbiegła się też z moimi przemyśleniami, przemyśleniami naszych pełnomocników. Ja mogę powiedzieć tyle, że razem z pełnomocnikiem mecenasem Jerzym Glancem konsultowaliśmy te dwie opinie, które zostały wydane przez biegłych z aresztu śledczego w Krakowie. Mogę powiedzieć tyle, że było to grono psychologów i psychiatrów, niektóre osoby z pokaźnym dorobkiem naukowym i tytułami profesorskimi. Na moje osobiste pytanie skierowane do każdej z tych osób, a brzmiało ono: czy pan i pan podpisałby się pod tą opinią? Odpowiedź była taka: Nie. Żadna z tych osób nie podpisałaby się pod taką i tak napisaną, sporządzoną opinią, ponieważ oprócz warstwy merytorycznej te osoby stwierdziły, ze ona ma pewne wady, jeżeli chodzi też o sposób sporządzania opinii.
Tutaj, rozumiem, pan nie miał wątpliwości, że konieczna jest kolejna opinia.
Bezwzględnie.
Pamiętam, przed rokiem, kiedy dość dużo mówiło się o konieczności zmiany naszego życia publicznego, konieczności zmiany pewnego komunikowania się między chociażby różnymi podmiotami politycznymi. Te głosy z różnych stron padały. Dzisiaj, po roku, gdybym pana zapytał o to, czy my jako społeczeństwo odrobiliśmy lekcję ze stycznia 2019 roku, to co by pan powiedział
Nie chciałbym się wypowiadać na temat społeczeństwa. Dlatego, że społeczeństwo składa się z poszczególnych osób, z indywidualności...
Oczywiście, może jest to zbyt ogólne pytanie...
Teraz wracamy, przechodzimy do elit politycznych i przechodzimy do mediów. I cóż można powiedzieć na temat elit politycznych? Niewiele się zmieniło. Prawie nic się nie zmieniło. Oczywiście, była cisza, bo współczucie, nawoływanie do refleksji o powstrzymanie emocji, o zmianę języka, ale to trwało kilka dni. To trwało kilka dni i co można powiedzieć? Nic się nie zmieniło albo niewiele się zmieniło. Ja miałem taki wywiad trzy dni po śmierci Pawła. Zadzwonił do mnie, ciekawostka zoologiczna - żadne medium publiczne się ze mną nie kontaktowało - natomiast zadzwonił do mnie Pavel Novák - Český rozhlas, Radio Praha - pierwszy program czeskiego radia. Myśmy rozmawiali, on właśnie przekonany, że ta śmierć wywoła zmianę jakąś, nastawienia Polaków, te podziały, te rowy może nie zostaną zasypane, ale już nie będzie takich wielkich emocji. Powiedziałem, że nie, że ja tutaj nie zgadzam się z taką teorią i że raczej pozostaniemy po kilku dniach na dawnych pozycjach. On był bardzo zdziwiony i uważał, że ja jestem pesymistą. Ja mówię, że nie, ja jestem realistą i przywołałem tutaj przykład tego, co działo się po śmierci najbardziej znanego na świecie Polaka papieża Jana Pawła II i powiedziałem mu, no wie pan. Mówię panu jak było: Kibice pokłóceni, zwaśnieni dwóch krakowskich klubów Wisły, Cracovii spotykali się, palili świeczki, modlili się, wymieniali się szalikami. No minęło trochę czasu i co? I zaczęli ze sobą rozmawiać przy pomocy noży i maczet. A on wtedy, że no rzeczywiście: chyba jest pan realistą. Tyle. Moja ocena jest taka, że niewiele się zmieniło.
Czyli nie ma pan złudzeń?
Nie. Nie. U poszczególnych indywidualnych osób, niektórych osób na pewno tak. Ta śmierć, ta tragedia nie mogła pozostać obojętna i przejść bez echa. Na pewno postawy niektórych osób się zmieniły i za to bardzo dziękuję. Natomiast nie sądzę, żeby in gremio, w szczególności, jeżeli mówimy tutaj o elitach politycznych, coś wielkiego się zmieniło. Mamy do czynienia przecież teraz z jazdą na marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego. Coś podobnego już przeżywałem w przypadku mojego brata. Także bez zdziwień. Poza tym wie pan... Wystarczy poczytać w internecie, co tam się dzieje. Tam jest jazda bez trzymanki na niektórych portalach. To jest problem. Ludzie w średnim wieku czytają gazety, słuchają radia, oglądają telewizję. Natomiast młode pokolenie, młodzi ludzie to jest internet. Nie powiem, że internet jest zdominowany przez hejt i mowę nienawiści, ale to jest jeden z nieodłącznych elementów i bardzo zauważalny i bardzo mocny. Młodzi ludzie są podatni albo mogą być podatni na przeróżnego rodzaju informację.
A sam Gdańsk się zmienił?
Trudne pytanie kolejne pan zadaje. Na pewno się zmienił.
To taka sprawa, gdzie nie ma łatwych pytań podejrzewam. Każde może być i trudne i banalne zarazem.
Zgadzam się z panem w stu procentach. Ale dla mnie osobiście, bo zaczęliśmy od emocji, dla mnie jest to trudne pytanie. Ja wiem, że na wielu osobach to, co się stało wywołało refleksję, czego doświadczam. To nie jest codzienne, to nie jest nagminne, ale nierzadko... W pociągu, na ulicy, w sklepie tego doświadczam. Pytał pan o emocje. Podchodzą ludzie nawet po roku i jeżeli mnie rozpoznają, to co druga osoba składa kondolencję, chociaż to już minął rok. Ja oczywiście każdej tej osobie bardzo dziękuję, ale to z kolei ten odruch, gest serdeczności, te dobre słowa od tej osoby przypominają mi to nieszczęście.
Nie pomagają po prostu.
Nie pomagają, ale ja tych ludzi szanuję i bardzo im za to dziękuję, tak. To jest mój indywidualny, mój prywatny problem, że to wywołuje u mnie tego typu emocję. Być może niektóre osoby radziły, żebym jakieś tam tableteczki jadł. Nie, nie. Przez kilka pierwszych dni czymś tam się posiłkowałem, co mi dali lekarze. Potem odstawiłem, bo to z kolei rozpraszało uwagę, a trzeba było robić wiele różnego rodzaju rzeczy.
Pan woli mierzyć się z wyzwaniem, niż uciekać przed nim?
Tak, dokładnie tak. Natomiast nie chcę myśleć. Typ zadaniowego myślenia i działania. Jest zadanie, jest problem do rozwiązania, sprawa do załatwienia, to ją trzeba załatwić, problem należy rozwiązać. Abstrahując od tego, jakie to są potem koszty emocjonalne, natomiast nie chcę rozpamiętywać, bo rozpamiętywanie... Ja jestem wierzącym katolikiem, praktykującym, każdy z nas ma tak jakieś większe lub mniejsze grzechy, ale jest taka modlitwa za zmarłych: "wieczny odpoczynek racz im dać Panie". Ja ją czasami odmawiałem... no każdy ma jakiś zmarłych. I powiem panu, że od tego co się stało, czyli od roku, ja tej modlitwy nie odmawiam. Bo z kolei jak ją zacząłem odmawiać, to znów wróciły wspomnienia. Część rzeczy staram się eliminować. Ja do nich kiedyś wrócę, ale jeszcze jest za wcześnie.
Tym właśnie, tą zadaniowością była podyktowana decyzja o kandydowaniu do parlamentu w ostatnich wyborach? Stał się pan posłem, jest pan dzisiaj parlamentarzystą Koalicji Obywatelskiej. Jak pan widzi, co dzieje się w Sejmie, to podjąłby pan tę samą decyzję dzisiaj z perspektywy tych kilku miesięcy tej kadencji?
Chcę wyraźnie podkreślić, że ja nie zabiegałem o kandydowanie. Zostałem przekonany do tego przez grono osób. Niektórzy księża w tym brali udział. Nie myślałem, że jest aż tak źle. To jest ciekawe doświadczenie. Ja się uczę, poznaję. Ja się uczę, poznaję, ale nie myślałem, że jest aż tak źle. Pod pojęciem źle, mówię tutaj o pewnym chaosie organizacyjnym. Mi się już zdarzyło raz, że cztery czy pięć razy zmieniałem w ciągu dnia bilet powrotny z tego powodu, że to jest nieprzewidywalne. Ja pojechałem do Warszawy, bo miała być sesja, posiedzenie miało być dwudniowe, po przyjeździe do Warszawy dowiedziałem się, że będzie trzydniowe. No sorry, ale tak się nie da pracować na dłuższą metę. Każdy, kto nas słucha w tej chwili, niech wejdzie w stronę internetową polskiego Sejmu: www.sejm.gov.pl i porówna to ze stroną Europarlamentu. Porówna kalendarze zajęć. Niech porówna. Niech sam to zrobi i porówna harmonogram prac, kalendarz zajęć polskiego Sejmu i Europarlamentu. Wtedy znajdzie sobie odpowiedź na pytanie, dlaczego ja mówię o pewnym chaosie organizacyjnym.
Mówi pan, że pan był namawiany na to kandydowanie. Zgodził się pan. Po co pan poszedł do Sejmu? Albo inaczej: dlaczego pan się zgodził?
Raz, że pan jest dziennikarzem, ja dziennikarzem zacząłem być w 1988 roku. Dziennikarstwo to też jest rodzaj aktywnego uczestnictwa w życiu publicznym. Mamy wpływ na to, tak? Poznajemy życie publiczne, czyli ocieramy się o politykę. Ja o politykę zacząłem się ocierać dawno temu, bo w roku 1979 jeszcze za komuny przed strajkami sierpniowymi związałem się z opozycyjnym Ruchem Młodej Polski, czyli w tym życiu publiczno-politycznym de facto istniałem. Potem stan wojenny i różne inne rzeczy. Natomiast mam jakąś wiedzę, mam jakieś doświadczenie, które mogę spożytkować. Przykład? Jestem członkiem Komisji Kultury i Środków Przekazu. Oczywiście PiS ma większość w komisji jak w całym Sejmie i we wszystkich komisjach. Rozmawiałem z koleżankami i kolegami i powiedziałem im, że ja w takim razie zgłoszę na posiedzeniu komisji wniosek o to, żeby zaprosić uprzejmie przedstawicieli Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, żeby zdali relację z monitoringu działań mediów publicznych w czasie kampanii wyborczej. Koleżanki i koledzy mówią: Nie, to ten wniosek odrzucą. No to ja mówię: niech odrzucą, to wtedy będziemy mogli powiedzieć, że myśmy chcieli, a oni odrzucili. Wniosek zgłosiłem. Spotkanie było planowane w czerwcu - sprawozdanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji - więc ja powiedziałem panu przewodniczącemu z PiS, że ja bardzo proszę, żebyśmy zrobili może jednak wcześniej spotkanie, bo wybory skończyły się kilkanaście tygodni temu. I o dziwo PiS nie doprowadził do głosowania. Tylko przez aklamację przyjęto, że w lutym będą przedstawiciele Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji i będą musieli opowiedzieć jak monitorowali, czy w ogóle monitorowali media publiczne w czasie kampanii wyborczej. Można? Można. Tylko trzeba chcieć.
Biorąc to wszystko pod uwagę, to jest to, na czym panu najbardziej zależy? Ta możliwość działania na rzecz poprawy sposobu pracy mediów publicznych?
Nie tylko. To, ale nie tylko. Umówmy się, że z powodu tego, że obóz rządzący ma większość, niewielką, ale ma większość, to wielkiego wpływu nikt z opozycji nie będzie miał na to, co się dzieje w Sejmie, czyli na legislaturę i tak dalej i tak dalej. No nie oszukujmy się. Ale poprzez tego typu działania, o których ja mówię "małe", czy też poprzez pisanie interpelacji i żądanie odpowiedzi na piśmie, to jest to zmuszanie obozu rządzącego, żeby coś potwierdził, coś wykluczył, do czegoś się przyznał. Bo takie drobne kroczki należy robić. Ja je będę robił, bo dzięki temu coś w życiu publicznym będzie można usprawnić.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja również. I pomyślności wszystkim w nowym roku, chociaż no już kilkanaście dni minęło. Ale pomyślności.