Dwaj lekarze ze szpitala w Rydułtowach na Śląsku stracili pracę po wewnętrznej kontroli przeprowadzonej po śmierci 35-latka. Mężczyzna trafił m.in. do tej placówki z bólem klatki piersiowej. Kilka godzin później zmarł w innym szpitalu – w Raciborzu. Według rodziny mężczyzny, nie otrzymał on pomocy czas.

REKLAMA


Pacjent najpierw trafił do szpitala w Wodzisławiu - tu według dyrekcji zrobiono mu badania, wdrożono leczenie, a personel izby przyjęć zachował się prawidłowo. Zapadła decyzja o przewiezieniu 35-latka do Rydułtów.

Obie placówki - oddalone od siebie o 8 kilometrów - są tak naprawdę jednym szpitalem, mają wspólny zarząd. W Rydułtowach lekarze dyżurni popełnili błąd.

Odmówili przyjęcia pacjenta do szpitala, tłumacząc się brakiem łóżek, mimo że szpital dysponował wówczas wolnymi łóżkami - wyjaśnia rzecznik szpitala Sławomir Graboń. Podkreśla on, że 35-latek miał przez cały czas zapewnioną opiekę medyczną.

Pacjent z Rydułtów wrócił do Wodzisławia, a później trafił do szpitala w Raciborzu, gdzie zmarł.

To kolejny w ostatnich dniach nagłośniony przez media przypadek zastrzeżeń do działania personelu medycznego w placówkach w woj. śląskim. W Sosnowieckim Szpitalu Miejskim 39-latek zmarł po wielogodzinnym pobycie w izbie przyjęć, a w Szpitalu Powiatowym w Zawierciu ciężarna 20-latka została przeniesiona z SOR na pododdział udarowy dopiero wtedy, gdy jej stan bardzo się pogorszył. W ciężkim stanie trafiła do szpitala w Katowicach.

Pojawiły się też doniesienia o możliwych nieprawidłowościach w Zagłębiowskim Centrum Onkologii w Dąbrowie Górniczej, gdzie pacjentka izby przyjęć miała nie otrzymać pomocy, choć zwijała się z bólu, a w końcu zemdlała. Były też informacje o przypadku 86-letniej kobiety, która w ciężkim stanie, po napadzie padaczkowym, trafiła do Izby Przyjęć Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 4 w Bytomiu. Według rodziny spadła ze szpitalnego łóżka i leżała na podłodze niezauważona przez kilka godzin. Szpital temu zaprzecza.

Na fali tych doniesień do mediów zgłaszają się też rodziny pacjentów, którzy również nie uzyskali - ich zdaniem - właściwej opieki. To przypadek śmierci 69-letniego mężczyzny, któremu miano nie udzielić pomocy w izbie przyjęć Miejskiego Szpitala Zespolonego w nocy z 9 na 10 listopada ubiegłego roku. Po kilku godzinach córka sama przewiozła go do innego częstochowskiego szpitala. Wykonane tam badanie USG brzucha wykazało tętniaka aorty, co oznaczało konieczność natychmiastowej operacji. Pacjent zmarł. Jak poinformował w czwartek rzecznik częstochowskiej prokuratury okręgowej Tomasz Ozimek, sekcja zwłok potwierdziła, że przyczyną zgonu było pęknięcie tętniaka aorty brzusznej. Trwa śledztwo w sprawie narażenia mężczyzny na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.

Wszystkie te sprawy są badane przez kontrolerów ze śląskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia. Część także przez prokuraturę i rzecznika praw pacjenta. Placówki prowadzą też kontrole wewnętrzne.