Dostajemy podwyżki szybciej niż rosną ceny - triumfowała minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak. Pani minister w ten sposób opisywała podczas sejmowej debaty o drożyźnie działania rządu Tuska, które mają zniwelować skutki coraz wyższych cen żywności. A posłowie lewicy apelowali by wzrostem gospodarczym podzielić się z biednymi.
To (szybki wzrost podwyżek – przyp. red.) dowód na to, że najlepszą rekompensatą wzrostu cen jest dobra płaca za pracę. Dlatego działania rządu głównie skierowane będą na rynek pracy - zapowiedziała minister Fedak.
Dodała, że na forum komisji trójstronnej ds. społeczno- gospodarczych ustalono, iż minimalne wynagrodzenie wzrośnie w 2009 roku do 1276 zł brutto i będzie wyższe niż tegoroczne o 150 zł.
Grzegorz Napieralski i Anna Bańkowska z Lewicy zaapelowali, by wzrostem gospodarczym podzielić się z biednymi, nie tylko z bogatymi. Według Lewicy, realną pomocą dla najbiedniejszych byłby dodatek drożyźniany, który wobec rosnących cen pozwoliłby przeżyć rodzinom najgorzej sytuowanym.
Bańkowska uważa, iż zafałszowana jest statystyka zmniejszającej się liczby osób, które korzystają z pomocy socjalnej czy świadczeń rodzinnych. Rząd się chwali, że maleje ich liczba, a maleje tylko dlatego, że rosną zarobki. Nie oznacza to, że ludziom jest lepiej, bo ten wzrost pochłania inflacja, a próg uprawniający do świadczeń jest zamrożony - mówiła.
Napieralski przekonywał, że obecnie rządzący nie znają problemów zwykłych ludzi. Prezes NBP, ministrowie czy posłowie PO - zarabiacie dziesiątki tysięcy złotych i nie widzicie problemu w tym, że masło zdrożało o złotówkę. Dla zwykłych ludzi to często
oznacza codzienny dramat - mówił.
W jego ocenie, spór pomiędzy PO i PiS przypomina dawne spory w ramach Akcji Wyborczej Solidarność. Prawica znowu się kłóci między sobą, a ludziom żyje się co raz gorzej - powiedział.
Poznański reporter RMF FM Piotr Świątkowski przyjrzał się, ile kosztuje najtańsze dzienne wyżywienie Polaka.
Chleb i pasztet drobiowy to wydatek rzędu ponad trzech złotych. Droższy w tym zestawie jest chleb – za bochenek zapłacimy aż dwa złote. Choć wczorajszy chleb dostaniemy za zaledwie 1,30 zł. Czereśnie to już wyższa półka. A ceny różnią się znacząco – w sklepiku nasz reporter zapłacił za kilogram niecałe pięć złotych, na targu kilkadziesiąt metrów dalej kosztowały już 14 złotych. Jakość żywności rośnie wraz z odległością od centrum miasta – pomidory na przykład lepiej kupić (za 3 złote) na obrzeżach.
Nasz reporter na śniadanie, obiad i kolację wydał łącznie 10 złotych. Oszczędzanie łatwe jednak nie jest. No nie da się tak łatwo zaoszczędzić - mówią Piotrowi Świątkowskiemu mieszkańcy Poznania:
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio