Wielki ajatollah Ali al-Sistani, najbardziej wpływowy iracki szyicki duchowny, przerwał leczenie w Londynie i wrócił do Iraku. Jutro zamierza pojechać do Nadżafu, gdzie od wielu dni toczą się zacięte walki.
Wcześniej - jak podała telewizja Al Arabija - Sistani wezwał wszystkich Irakijczyków do marszu na Nadżaf, by - jak się wyraził - ocalić płonące miasto.
Sytuacja w Nadżafie staje się coraz bardziej napięta. Od kilkunastu dni toczą się tam ciężkie walki między amerykańskimi i irackimi wojskami a sadrystami, zabarykadowanymi w świętym dla szyitów miejscu, meczecie imama Alego.
Po wczorajszym ultimatum irackiego ministra obrony, który dał sadrystom okupującym meczet Alego kilka godzin na poddanie się, wszystkie wyjścia ze świątyni zostały obstawione przez amerykańskich snajperów.
Czołgi ponownie zbliżyły się do meczetu, nad miastem cały czas przelatują samoloty, od czasu do czasu wystrzeliwując pociski. Na razie jednak Amerykanie nie rozpoczęli ataku na sadrystów.
Staramy się w taki sposób prowadzić operacje, by pole bitwy wyglądało tak, jak byśmy chcieli. Przynajmniej na tyle, na ile się da. Staramy się, by sytuacja była jak najbardziej korzystna dla nas - mówi dowódca jednego z oddziałów w Nadżafie.
Rzecznik radykalnego szyickiego przywódcy Muktady al-Sadra po raz kolejny przestrzegł amerykańskie wojska przed jakąkolwiek próbą wkroczenia do meczetu Alego. Wezwał też muzułmańskie kraje świata do interwencji, by ocalić Nadżaf.