Żeby wyzdrowieć, potrzebował transplantacji serca, którego pracę przez 650 dni zastępowała mu komora wspomagania krążenia. I choć się nie doczekał przeszczepu, dziś Rafał Jaracz może już opuścić szpital - informuje "Dziennik Zachodni".
75 procent sukcesów medycyny ma źródło w głowie pacjenta. To on musi chcieć wyzdrowieć - mówi Jaracz, który dziś wychodzi ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu i wraca do domu w Jeleniej Górze. Nie można się załamywać - podkreśla i relacjonuje, że gdy dobierała się do niego depresja, wsiadał na rower stacjonarny i jechał; w ten sposób pokonał w szpitalu prawie 3,5 tys. kilometrów.
Z dnia na dzień czułem się coraz lepiej, poprosiłem więc lekarzy o badania przy wyłączonej pompie - opowiada Jaracz. Okazało się, że mięsień sercowy wrócił do normalnych rozmiarów (z powodu choroby był znacznie powiększony), no i zaczął się dobrze kurczyć.
Lekarze ostatecznie zdecydowali więc o odłączeniu pacjenta od komory, którą sam nazywał "Azorkiem" i odesłaniu go do domu - relacjonuje "DZ".