Nie ma mowy o dalszych dymisjach po bałaganie i chaosie podczas niedzielnej aukcji koni arabskich w Janowie Podlaskim - mówi prezes Agencji Nieruchomości Rolnych. Dziś wezwał do Warszawy prezesa stadniny z Janowa. Panowie ustalili, że niedawna rezygnacja wiceprezesa ANR odpowiadającego za słynną aukcję Karola Tylendy zamyka temat dymisji.
Władze Agencji Nieruchomości Rolnych i Stadniny Koni w Janowie twierdzą, że licytacje koni zakończyły się sukcesem, choć były drobne niedociągnięcia.
Przede wszystkim takie, że gdy licytowano gwiazdę aukcji - klacz Emirę - kupujący zaginął i nikt nie wie, kim był. Klacz trzeba było licytować więc drugi raz - za cenę niższą o połowę.
Rządowa agencja i władze stadniny w Janowie twierdzą jednak, że całą winę ponosi za to sprowadzony z zagranicy mistrz aukcji.
Zleciłem przeprowadzenie audytu pod kątem prawnym. Też dostrzegliśmy, że współpraca między ring masterami a prowadzącym aukcję nie wyglądała najlepiej i dochodziło do nieporozumień - mówi prezes Agencji Nieruchomości Rolnych Waldemar Humięcki.
Od razu sugeruje, że w trakcie feralnej aukcji na widowni był odwołany przez Prawo i Sprawiedliwość wieloletni prezes Janowa Marek Trela.
Kogo reprezentował, jakie miał zamiary, na pewno był tu konflikt interesów - mówi Humięcki i stawia pytania, czy to zamieszanie nie było przez kogoś inspirowane.
Zysk z tegorocznej aukcji wyniósł prawie 1 milion 300 tysięcy euro. To o wiele mniej niż rok temu - gdy sprzedano konie za prawie 4 miliony euro.
Wynik aukcji jest zupełnie przyzwoity - twierdzi jednak prezes stadniny w Janowie Sławomir Pietrzak.
(j.)