Nie akceptowałem zasad użycia broni palnej przez wojsko i milicję w grudniu 1970 roku na Wybrzeżu - zeznał w warszawskim sądzie wicepremier PRL Stanisław Kociołek. O tym, że Kociołek zgodził się na użycie broni mówił wcześniej w sądzie były dyrektor gdańskiej stoczni.
”Klemens Gniech twierdzi, że był świadkiem narady dotyczącej reakcji władz na wystąpienia stoczniowców. Według niego Kociołek zezwolił wtedy na strzelanie do robotników. Dlaczego nie ostrzegł więc robotników? Dziś Klemens Gniech mówił przede wszystkim o strachu i szoku. Przyznał, że po powrocie do stoczni spotkał nawet Lecha Wałęsę i rozmawiał z nim. Jednak o rozkazie wydanym przez Stanisława Kociołka nie wspomniał. Dlaczego? Nie wiadomo.
Potem Gniech podkreślał kilkakrotnie, że próbował ostrzec stoczniowców następnego dnia; było już jednak za późno.
Kociołek twierdzi, że słowa Gniecha to konfabulacja: Żadnego „Proszę wykonać” żadnemu dowódcy nie przekazywałem. Były wicepremier podkreśla, że na następnej rozprawie przedstawi dowody świadczące o tym, że nie było go wtedy w siedzibie sztabu kryzysowego.
Według oficjalnych danych, w grudniu 1970 r. na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL-u nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności. Proces ruszył dopiero w 2001 roku. Na ławie oskarżonych zasiadają: były szef MON gen. Jaruzelski, jego zastępca gen. Tadeusz Tuczapski, Kociołek oraz czterej dowódcy jednostek wojska. 82-letni Jaruzelski twierdzi, że wiele działań wojska i milicji to "obrona konieczna".