To nie najniższa cena, tylko brak dialogu i przerzucanie całego ryzyka na firmy budowlane są przyczyną niepowodzeń całej drogowej branży. Takie zarzuty pod adresem GDDKiA sformułował podczas debaty na Targach Budownictwa Drogowego w Warszawie szef Pracodawców Drogowych Marek Michałowski. Urzędnicy odpowiadają, że nie mogą akceptować wszystkich roszczeń wykonawców, bo część z nich nie ma żadnych, merytorycznych podstaw.

REKLAMA

Tematem debaty miała być mityczna najniższa cena, która decyduje o przyznawaniu kontraktów, a przez którą największe drogowe firmy zatrzęsły się w posadach, niektóre zaś zbankrutowały. Szybko jednak z dyskusji pomiędzy szefem drogowych pracodawców, Dyrektorem Dróg Krajowych, a prezesem Urzędu Zamówień Publicznych wyszło, że problemów jest więcej. Branża drogowa najbardziej i najczęściej skarżyła się na brak dialogu. Zarzucała urzędnikom, że podczas trwania kontraktu - co często zajmuje 3-4 lata - nie chcą spotykać się i omawiać ewentualnych zmian w warunkach umowy. Podkreślano, że w tak długim czasie warunki mogą zmienić się drastycznie: jak choćby wzrost cen paliw, czy materiałów budowlanych. Marek Michałowski uważa, że zapisy, pozwalające na zmianę umowy, powinny się w niej znaleźć, a tak naprawdę powinna powstać tzw. wzorcowa umowa. Zbiór zapisów, które powinny pojawić się w każdej zawieranej umowie mógłby być albo nakazany prawem albo tylko zalecany, tak jak to dzieje się np. w Czechach. Tam stworzono wzorzec, jest on tylko zalecany, ale i tak wszyscy go stosują.

Wykonawcy żądają rzeczy niemożliwych?

Na zarzuty GDDKiA odpowiada: Możemy pracować nad wzorcem umowy, ale pewne jest, że nie znajdą się w nim żadne niedozwolone zapisy. A wykonawcy często żądają rzeczy trudnych nawet do zrozumienia. Przykład podał Lech Witecki, szef GDDKiA: Jedna z firm zażądała zwiększenia wynagrodzenia i co najmniej wydłużenia czasu budowy argumentując to tym, że chociaż buduje autostradę w centrum Polski, to problemów dostarczyła jej temperatura na Kasprowym Wierchu!

W branży drogowej gra idzie o gigantyczne pieniądze. Dlatego spory między drogową dyrekcją, a wykonawcami będą trwały. Cierpieć na tym mogą tylko kierowcy, którzy niestety wciąż muszą czekać na obiecywane drogi.