Od początku zimy ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR interweniowali ponad 300 razy. Większość interwencji to działania na stokach. Kilkunastokrotnie wyruszali też na wyprawy poszukiwawcze. Zdaniem naczelnika grupy Jerzego Siodłaka interwencji jest więcej niż rok temu.
Wypadków narciarskich na stokach było już ponad 300. Gdybyśmy to porównali z latami ubiegłymi, jest to znacznie więcej. To przede wszystkim efekt tego, że sezon zimowy rozpoczął się w Beskidach znacznie wcześniej niż choćby rok temu - powiedział Siodłak.
Naczelnik poinformował, że najczęściej ratownicy mieli do czynienia z drobniejszymi urazami kończyn - skręceniami stawów, zerwaniem wiązadeł, ale także złamaniami rąk i nóg. Zdarzyły się jednak także poważne urazy wielonarządowe i urazy głowy. Przypominamy zawsze w takich sytuacjach o kaskach. Są obowiązkowe u narciarzy w wieku do 16 lat - podkreślił Jerzy Siodłak.
W najpoważniejszym dotychczas wypadku nie uczestniczyli jednak narciarze. Trzy osoby doznały poważnych urazów podczas zjazdu nocą po dawnej trasie wyciągu orczykowego w Szczyrku na popularnych "jabłuszkach" - podkładkach do zjeżdżania. Osoby te były pod wpływem alkoholu. Wszystkie trafiły do szpitala.
Najczęściej przyczyną wypadków jest brawura i przecenienie swoich umiejętności. Narciarzom nie pomaga też tłok w górach. Ilość ludzi jest ogromna. Szczyrk, największy ośrodek w Polsce, przyciąga rzesze narciarzy. Prawdziwym miernikiem będzie czas od dziś. Rozpoczynają się ferie. Już widać, że ruch się zwiększył - wyjaśnił naczelnik.
Tej zimy kilkunastokrotnie goprowcy wychodzili na poszukiwania turystów. Zabłądzenia, zaginięcia się zdarzają, ale teraz jest to szczególnie niebezpieczne ze względu na wręcz ekstremalne warunki. Dotarcie do potrzebujących pomocy trwa długo. W górach leży dużo śniegu - powiedział Siodłak.
Goprowcy poszukiwali m.in. młodego narciarza, który na Małym Skrzycznem zgubił się w mgle i zaczął zjeżdżać w złą stronę. Został odnaleziony bez nart i buta z dala od ośrodka narciarskiego. W sylwestra ratownicy pomogli z kolei parze narciarzy, którzy zabłądzili w rejonie Pilska. Ze względu na głęboki śnieg, połamane drzewa w lesie i trudny, stromy teren, nie byli w stanie wrócić po swoich śladach. Ratownicy ze stacji na Markowych Szczawinach pomogli również ojcu z 10-letnim synem, którzy zgubili szlak, wracając ze szczytu Babiej Góry. Odnaleziono też snowboardzistę, który zjeżdżał na Pilsku poza trasą i zgubił się w lesie. Próbował wrócić po własnych śladach, ale pokonanie 100-metrowego odcinka zajęło mu około 2 godzin
Niestety, doszło też do śmierci. Na szlaku w rejonie Hali Rycerzowej zmarł 24-letni turysta - powiedział Jerzy Siodłak. Przyczyną zgonu nie było wychłodzenie.
Grupa Beskidzka jest największą spośród działających w ramach GOPR. Korzeniami sięga Beskidzkiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, które powstało w listopadzie 1952 r. Działa na terenie Beskidu Śląskiego, Żywieckiego, Małego i zachodniej części Makowskiego. Grupa liczy około 500 osób, z czego prawie 200 to seniorzy, którzy nie uczestniczą już w akcjach ratunkowych. Pozostała część to czynni ratownicy, których można na co dzień spotkać w górach - powiedział.
W sobotę i niedzielę w Beskidach o dołączenie do goprowskiej służby stara się ponad 40 kandydatów. Odbywa się egzamin praktyczny. W sobotę sprawdzamy umiejętności jazdy na nartach na trasie FIS na Skrzycznem, a następnie przeprowadzimy "rozmowy kwalifikacyjne". W niedzielę na Klimczoku zbadamy ich wydolność i kondycję. Będą mieli do pokonania trasę. Przyjrzymy się, jak sobie radzą w górach w trudnych warunkach. Wybierzemy tych, którzy spełnią warunki i oczekiwania - dodał naczelnik beskidzkiego GOPR.
Opracowanie: