Dopiero w piątek zaczną się poszukiwania polskiego kutra rybackiego, który kilka dni temu zaginął na Bałtyku w okolicach Bornholmu. Na pokładzie było pięć osób. Z rozpoczęciem poszukiwań służby morskie musiały poczekać na oficjalny wniosek armatora. Stąd opóźnienie.

REKLAMA

Należący do grupy największych w polskiej flocie rybackiej WŁA- 127 o długości 25,4 m zaginął w czwartek 30 kwietnia. O godz. 2.16 sygnał przestał nadawać zamontowany na kutrze transponder satelitarnego systemu monitorowania ruchu statków rybackich VMS. Zaginiona jednostka z pięcioma rybakami na pokładzie znajdowała się wówczas w odległości 10 mil morskich na południowy wschód od portu w Nexo na wyspie Bornholm.

Kilkanaście godzin później w odległości 2 mil morskich na południowy wschód od latarni Dueodde znajdującej się na południowym wybrzeżu wyspy Bornholm znaleziono pustą pneumatyczną tratwę ratunkową z WŁA-127. Duńskie ratownictwo morskie wszczęło poszukiwania, w które włączyły się przebywające na ćwiczeniach w tym rejonie polskie jednostki. Mimo użycia ponad 14 jednostek pływających i czterech śmigłowców kutra nie udało się odnaleźć.

Kuter wyszedł 27 kwietnia z portu w Darłowie (Zachodniopomorskie) na łowisko koło Bornholmu, gdzie miał łowić szprota. Na łowisku przez radio kontaktował się z nim inny polski statek rybacki. W trakcie rozmowy WŁA-127 miał go informować o dobrych połowach i kłopotach z łącznością. Potem nie było już z nim kontaktu.

Załoga zaginionego statku nie wzywała pomocy. Żadnego sygnału nie nadały też zamontowane na nim - według właściciela jednostki - urządzenia: radiopława EPIRB i transponder radarowy, które samoczynnie powinny uruchomić się w momencie tonięcia statku, wskazując jego ostatnią pozycję.

W czasie poszukiwań oprócz pustej tratwy znaleziono jedynie dwa koła ratunkowe z zaginionego kutra. W momencie poszukiwań Bałtyk miał temperaturę 6 stopni Celsjusza. Według ratowników w takiej wodzie człowiek może utrzymać się przy życiu przez trzy godziny.