Etatowy pracownik Urzędu Ochrony Państwa agentem w centrali Solidarności? Wszystko wskazuje na to, że tak. O istnieniu donosiciela nagle przypomniał sobie lewicowy kandydat na prezydenta Włodzimierz Cimoszewicz.
Zdaniem Cimoszewicza niezgodna z prawem inwigilacja związkowców miała się odbywać za wiedzą byłego szefa kontrwywiadu, obecnie posła Platformy Obywatelskiej - Konstantego Miodowicza. Wprawdzie twardych dowodów nie ma - jak to w służbach, ale są poszlaki.
Mówił o nich chociażby na naszej antenie były szef UOP Zbigniew Siemiątkowski. Cimoszewicz o takiej inwigilacyjnej działalności miał się dowiedzieć przed planowaną na marzec 1997 roku górniczą manifestacją. Pan chce ode mnie za dużo wiedzieć, choć pyta pan o rzeczy, na które potrafiłbym znaleźć odpowiedź - mówił Siemiątkowski w Kontrwywiadzie Kamila Durczoka.
Z tego, co powiedział Siemiątkowski, wynika, że wbrew wypowiedziom Cimoszewicza domniemany agent, a raczej funkcjonariusz, mógł działać dalej. Gdyby pan premier Buzek wyciągną konsekwencje, gdyby pan Pałubicki chciał się sprawą zająć, to dziś byśmy już o tych sprawach nie mówili.
Wspomniany minister Janusz Pałubicki, koordynator służb specjalnych za czasów AWS, wszystkiemu jednak zdecydowanie zaprzecza. Taka działalność nie miałaby miejsca. Ani ta, ani żadna podobna. To jest bzdura - mówi naszej reporterce.
I tak mamy słowo przeciwko słowu. Ostateczną weryfikacją byłoby odtajnienie dokumentów. Ale tego premier zrobić nie może.