Na składowiskach odpadów huty przy ul. Dymarek w Krakowie znajdują się metale ciężkie. Wcześniej służby o nich nie wiedziały. "Zidentyfikowaliśmy arsen, bar, cynk, chrom, miedź, molibden, nikiel, antymon, selen, żelazo, kadm, ołów i rtęć. Te jednak mieszczą się w normach" - zapewnia WIOŚ. "Pobrane przez Inspekcję próbki nie są reprezentatywne" - twierdzi natomiast dr Mariusz Czop z Akademii Górniczo-Hutniczej.
W lipcu ubiegłego roku dziennikarze RMF MAXXX i "Gazety Krakowskiej" ujawnili wspólnie z naukowcami z Akademii Górniczo-Hutniczej i Uniwersytetu Jagiellońskiego, że na składowiskach przy ul. Dymarek w Krakowie, na które trafiają odpady z krakowskiej huty, znajdują się - i to w dużych ilościach - metale ciężkie: ołów, cynk, kadm i rtęć.
Naszą uwagę zwrócili wtedy na nowohuckie składowiska okoliczni mieszkańcy, którzy odwiedzają okolice "jezior".
Niepokojący jest kolor tej cieczy, wręcz nawet mazi. Niepokojący jest zapach - ani to olej, ani benzyna. Nie wiemy, co w tym jest, leje się cały czas. Po deszczu wokół jest dużo kałuż, więc to spływa w dół, do Wisły - usłyszeliśmy.
Co gorsza - jak się okazało - w okolicach składowisk prowadzona jest także działalność rolnicza.
My tutaj żyjemy, są pola uprawne, są szklarnie. Tu na dole jest całe pole rzepaku. Ludzie mają cukinie, maliny, marchewki. Sąsiad ma konia, kozy, jest mleko
- opowiadali nam zaniepokojeni mieszkańcy.
Składowisko, o którym mowa, działa od prawie 70 lat, bo od 1952 roku. Przez większość tego czasu wykorzystywane było przez Hutę im. Lenina i jej następców. Funkcjonuje jako składowisko odpadów innych niż niebezpieczne i obojętne.
Przed wakacjami ubiegłego roku zapytaliśmy o nie w Wojewódzkim Inspektoracie Ochrony Środowiska i w Departamencie Środowiska Urzędu Marszałkowskiego. Obie instytucje przekazały nam wówczas, że dostają od kombinatu roczne raporty, ale uwzględnione w nich badania - wykonywane przez samą Hutę ArcelorMittal - nie wykazały obecności na składowisku szkodliwych substancji.
Co innego wykazały jednak niezależne badania krakowskich naukowców z Akademii Górniczo-Hutniczej i Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Równocześnie o alarmujących wynikach swoich badań - wskazujących na zgoła odmienny stan faktyczny - poinformowali nas naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej.
Badaliśmy ten materiał odpadowy składowany na składowisku na tzw. osadniku - i on rzeczywiście zawiera bardzo wysokie zawartości metali ciężkich, m.in. ołowiu, cynku, kadmu i rtęci - mówił nam wówczas dr Mariusz Czop z AGH.
O wykonanie niezależnych badań odpadów składowanych w krakowskim Pleszowie poprosiliśmy również naukowców z Wydziału Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego. W dostarczonych przez nas próbkach wykryli metale ciężkie.
Tak, w próbkach znajdowały się metale ciężkie - zapewnił nas dr Karol Dudek-Różycki.
Po naszej publikacji interwencję ws. składowisk przy ul. Dymarek zapowiedział Główny Inspektor Ochrony Środowiska Paweł Ciećko.
Ogłoszona przez niego na Twitterze "pilna kontrola z poborem próbek" ze składowisk trwała kilka miesięcy. Wyniki otrzymaliśmy po pół roku.
Jak się okazuje: inspektorzy WIOŚ - podobnie jak naukowcy z krakowskich uczelni - stwierdzili obecność na składowiskach metali ciężkich. Lista jest pokaźna.
Zidentyfikowaliśmy arsen, bar, cynk, chrom, miedź, molibden, nikiel, antymon, selen, żelazo. Do tego jeszcze indeks fenolowy, kadm, ołów i rtęć
Zaznacza jednak, że ich stężenia nie przekraczają dopuszczalnych poziomów.
Na składowisku nie ma metali w ilościach przekraczających dopuszczalne poziomy. Wykryliśmy wszystkie, tylko że mieszczą się one w normach - zaznacza Listwan. Przyznaje, że na składowiskach stwierdzono wysokie poziomy chlorków, siarczanów, jonów potasu i sodu.
Sugeruje, że za ten stan odpowiada... Wisła. To typowe wskaźniki, jakie ma woda w Wiśle, bowiem od kilkudziesięciu lat na te składowiska odpady transportowane są systemem hydraulicznym z wykorzystaniem wody z tej rzeki - tłumaczy.
O ten "charakterystyczny skład" Wisły przenoszony na składowiska w Pleszowie zapytaliśmy specjalistę z Uniwersytetu Rolniczego. Dr Agnieszka Policht-Latawiec zwraca jednak uwagę na zupełnie inny aspekt.
To zanieczyszczenie nie ma wielkiego znaczenia - stwierdza.
Istotne dla nas jest to, że mamy problem z metalami ciężkimi w wodzie gruntowej, i musimy skupić się na tym, skąd w wodzie gruntowej są metale ciężkie. Zwłaszcza, że jest to woda, która przedostaje się do gleby i częściowo do wód powierzchniowych
WIOŚ - jak ustaliliśmy - pobierał próbki osadników i wód gruntowych wielokrotnie. Według sprawozdań z badań na składowisku, inspektorzy byli tam: 1 sierpnia 2018, 22 sierpnia 2018, 23 sierpnia 2018, 27 sierpnia 2018 i 18 października 2018.
Problem w tym, że nie zbadano wody, w której naukowcy AGH wykryli duże ilości rtęci. Dlaczego? Bo jak tłumaczy, nie było cieku w dniu, gdy pobierano próbki.
Z kolei pobór w inne dni był niemożliwy, bo wówczas należałoby złożyć nowe zamówienie w laboratorium w Tarnowie. To musi być wyspecjalizowana w badaniach wód ekipa z kompetencjami do pobierania takich próbek - wyjaśnia wicedyrektor WIOŚ.
Co istotne, sprawozdania badań odcieków spod składowisk i wód nasadowych nie są podpisane: brakuje podpisu osoby autoryzującej i zatwierdzającej wyniki.
Naukowcy z AGH stwierdzili na składowiskach przy ul. Dymarek bardzo wysokie stężenia metali ciężkich - m.in. ołowiu, cynku, kadmu i rtęci. Jednak według WIOŚ, stężenia metali ciężkich na składowiskach mieszczą się w normach.
Skąd ten rozdźwięk?
WIOŚ wykonał badania metodą wymywalności. Badanie odpadów w taki sposób polega na dodaniu do ich 1 kilograma dokładnie 10 litrów wody lub wykorzystaniu mniejszych ilości, ale zawsze z zachowaniem proporcji: 10 razy więcej wody w stosunku do masy próbki. Po 48 godzinach ciągłego mieszania odpadu z wodą badany jest skład chemiczny powstałego roztworu (eluatu). W metodzie tej niemożliwe jest określenie składu fizykochemicznego próbki, a jedynie rozpuszczalnych w wodzie soli występujących w odpadzie.
Naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej przebadali natomiast odpady metodą roztwarzania. Polega ona na upłynnieniu substancji występującej w stanie stałym - np. gleby, gruntu czy odpadu - poprzez rozpuszczenie jej w kwasach. Badając skład chemiczny takiego roztworu, poznajemy - jak wyjaśniają naukowcy - "wymagany przez ustawę o odpadach skład fizykochemiczny odpadu".
Jak podkreśla w rozmowie z nami dr Mariusz Czop z AGH, pobrane przez inspekcje próbki nie są reprezentatywne.
Nie przedstawiono żadnych dowodów, że zbadane próbki w ogóle są reprezentatywne. W przypadku badań odpadów nie ma wymaganej informacji, na jakiej podstawie akurat pobrana próbka została wybrana do badań i czy jest ona pobrana z jednego miejsca czy na przykład pochodzi ze zmieszania kilku innych mniejszych próbek (tzw. próbka uśredniona). Brak informacji o kartach charakterystyki odpadów uniemożliwiają wiarygodną ocenę badanej próbki - tłumaczy. [TUTAJ przeczytasz szczegółową analizę]
Składowiska, o którym piszemy, funkcjonują jako składowiska odpadów innych niż niebezpieczne i obojętne. Aby określić ich charakter przedsiębiorcy powinni przedstawiać urzędom skład chemiczny danego odpadu.
Okazuje się jednak, że Departament Środowiska małopolskiego Urzędu Marszałkowskiego takiej karty dla składowisk w krakowskim Pleszowie nie posiada.
Taką kartę posiada zakład, czyli w tym przypadku huta - powiedziała Przemysławowi Błaszczykowi Edyta Przywora, kierowniczka Zespołu Gospodarki Odpadami Urzędu Marszałkowskiego. Mamy tylko wiedzę, jakie kody odpadów mogą być tam deponowane, ponieważ składowisko ma pozwolenie zintegrowane po kodach.
Kody odpadów zawierają jedynie informację w zakresie źródła powstawania odpadów (np. odpady górnicze, rolnicze czy medyczne) i bardzo ogólną informację o rodzaju odpadu i jego szkodliwości.
Kod odpadu można porównać do numeru VIN, tj. numeru identyfikacyjnego pojazdu, nadanego i umieszczonego w pojeździe przez producenta: ma on zakodowane informacje o producencie, modelu, a nawet fabrycznym kolorze lakieru - ale już to, czy kierowca i przewożony ładunek stwarzają zagrożenie, musi zostać ustalone przez odpowiednie organy ścigania, które mają prawo do kontroli i je przeprowadzają.
O sprawę zapytaliśmy również Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Co ciekawe Inspektorat twierdzi, że nie ma takiego pojęcia, jak karta charakterystyki odpadu.
Według WIOŚ, co roku na zlecenie ArcelorMittal Poland S.A. Oddział w Krakowie wykonywane są testy zgodności. Robi je akredytowane laboratorium i stanowią one własność huty.
Zwróciliśmy się więc do ArcelorMittal o udostępnienie powyższych tych wyników.
W piśmie, przesłanym naszej redakcji 21 marca, rzecznik prasowa ArcelorMittal Poland Sylwia Winiarek przyznała, że przedsiębiorstwo nie posiada Karty Charakterystyki Odpadu.
Posiadamy wymagane prawem dokumenty: podstawową charakterystykę odpadów i wyniki przeprowadzanych corocznych testów zgodności odpadu - wyjaśniła.
Na początku kwietnia natomiast od Tomasza Ślęzaka, członka zarządu i dyrektora ds. ochrony środowiska i energii ArcelorMittal Poland, reporter RMF MAXXX usłyszał: Posiadamy wszelkie wymagane prawem dokumenty, które potwierdzają i pochodzenie, i skład chemiczny oraz to, czy odpad jest szkodliwy, czy nie.
Odpady te poddawane są regularnym, corocznym badaniom, jest weryfikacja WIOŚ. Są wysyłane do urzędów, które są odpowiedzialne za sprawdzanie standardów. Wyniki nie wykazują szkodliwych substancji - zapewnił Tomasz Ślęzak.
Dopytywany jednak przez Przemysława Błaszczyka, "czy są tam metale ciężkie", przyznał: Metali ciężkich na pewno by się pan doszukał, natomiast ich zawartość z całą pewnością mieści się w granicach norm przewidzianych przepisami prawa.
Chodzi o normy zawarte w rozporządzeniu ministra gospodarki z 16 lipca 2015 roku ws. dopuszczenia odpadów do składowania na składowiskach.
Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska zrobił w zeszłym roku bardzo szczegółowe badania, które potwierdzają to, co my przekazujemy. My nie mamy tajemnic w tej kwestii. Może pan sobie spokojnie te informacje zdobyć. Jeśli chodzi o ten temat, panujemy cały czas nad sytuacją. Przy istniejącym reżimie prawnym nie mamy problemu - podkreślał Ślęzak.
To jest składowisko popiołów. Skład chemiczny tego materiału w zasadzie umożliwia wykorzystanie go w przemyśle cementowym. W tej chwili - to nie jest moda - duża część popiołów wytwarzanych przez zawodowe elektrownie, elektrociepłownie trafia do cementowni. Tak naprawdę mamy do czynienia dokładnie z tym samym materiałem. Można go wykorzystać w produkcji różnych materiałów budowlanych przez mieszanie go z innymi materiałami. Nadaje się on doskonale do umacniania wałów przy rzekach
- wyjaśnił ponadto członek zarządu ArcelorMittal Poland.
W związku z rozbieżnościami w wynikach badań dot. szkodliwości odpadów składowanych przy ul. Dymarek wystąpiliśmy do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Krakowie o przeprowadzenie kolejnych badań: tym razem wspólnie z naukowcami z Akademii Górniczo-Hutniczej i w obecności dziennikarzy.
Jeżeli tylko będzie taka wola służb ochrony środowiska, jesteśmy gotowi - ja osobiście oraz członkowie mojego zespołu - żeby w takich badaniach uczestniczyć - zapowiada w rozmowie z Przemysławem Błaszczykiem dr Mariusz Czop z AGH.
Dla pełnego wyjaśnienia sprawy WIOŚ także jest otwarty na kolejne badania - zapewnia zastępca dyrektora Inspektoratu Ryszard Listwan.
Co ważne, na składowiskach, o których piszemy, znajduje się nie 6 milionów, ale ponad 14 milionów ton odpadów. Kiedy pracowaliśmy nad poprzednim materiałem - przed wakacjami 2018, WIOŚ podał nam ilość nieczystości tylko na składowisku odpadów żelazonośnych.
Tymczasem stan na 2017 rok to, według protokołu, ponad 14 mln ton odpadów.
Do momentu publikacji tego tekstu przedstawiciele ArcelorMittal Poland nie udostępnili nam wyników corocznych testów odpadów ani ich podstawowej charakterystyki.
Przemysław Błaszczyk, RMF MAXXX