Na policję zgłosił się adwokat kierowcy BMW M3, który w maju urządził sobie rajd po stolicy. To Marcin C., pseud. Steve. Prawdopodobnie to samo auto - kierowane przez Roberta N. - znajomego Marcina C. - pędziło ulicami Warszawy na początku czerwca. Kierowca umieścił nagranie swojego "wyczynu" w internecie. Nie potwierdziły się wcześniejsze informacje, że do stołecznych policjantów zgłosiła się wczoraj adwokat Roberta N.
Wczoraj na koncie na YouTubie, które najpewniej należy do Roberta N., pojawił się kolejny film. Tak głośnej i medialnej sprawy nikt się nie spodziewał, ale skoro dzieje się jak się dzieje - niech żyje bal - taki wpis widnieje przy tym nagraniu.
Wszystko wskazuje na to, że to właśnie Robert N. jechał białym sportowym bmw przez stolicę, łamiąc przepisy, a później wrzucił film do internetu. Według naszych informacji, niebawem do sądu ma natomiast trafić wniosek o odebranie mu prawa jazdy. To, jakie zarzuty może usłyszeć, będzie zależeć od tego, czy miał uprawnienia do kierowania samochodem. Jeśli nie miał prawa jazdy, może odpowiadać nawet karnie. Dopuścił się natomiast tylu wykroczeń, że mógłby stracić ten dokument natychmiast.
Na nagraniu, które w ubiegłym tygodniu kierowca wrzucił do sieci, widać m.in., jak samochód pędzi przez miasto, przejeżdża przez skrzyżowanie na czerwonym świetle i omija wysepki z lewej strony.
Auto, którym jechał autor filmu, to białe BMW M3. Stołeczna policja pod koniec maja zatrzymała już taki samochód. Kierował nim wtedy znany w środowisku sportów samochodowych Marcin C., ps. Steve. Auto miało tablice rejestracyjne z innego pojazdu. Kierowca nie miał natomiast prawa jazdy kat. B.
Policjanci skierowali przeciwko niemu wniosek do sądu o ukaranie. BMW odebrał natomiast znajomy zatrzymanego, "Frog", także dobrze znany w światku miłośników ekstremalnej jazdy.
Robert N. był już w przeszłości zatrzymany przez policję za szaleńczą jazdę. W lutym 23-latek został złapany po 35-kilometrowym pościgu. Śledztwo w tej sprawie jednak umorzono. Prokuratura uznała jego rajd jedynie za wykroczenie.
Mężczyzna jechał w lutym białym mercedesem. Świętokrzyscy policjanci ruszyli za nim, gdy wyprzedził nieoznakowany radiowóz w niedozwolonym miejscu. Jechał tam z prędkością 220 km/h. Nie zareagował na policyjne sygnały i zaczął uciekać.
W czasie pościgu wyprzedzał inne samochody z prawej strony. Zmuszał też kierowców jadących z przeciwnego kierunku do gwałtownego zjeżdżania mu z drogi. Chcąc uniknąć zatrzymania, omijał również z lewej strony wysepki rozdzielające pasy ruchu, jadąc "pod prąd".
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
N. uderzył w barierę energochłonną przy zjeździe z drogi ekspresowej S7. Uszkodził samochód. Przejechał nim jeszcze kilka kilometrów, ale został zatrzymany przez policjantów z Chęcin. W aucie miał kominiarkę, tarczę do zatrzymywania pojazdów oraz niebieskie światło błyskowe, podobne do używanych przez służby.
Po sprawdzeniu okazało się, że był on już kilkadziesiąt razy karany mandatami. Do sądu kierowano także przeciwko niemu wnioski o ukaranie.
Śledztwo w sprawie lutowego rajdu zostało umorzone. Kielecka prokuratura uznała, że szaleńcza jazda, wymuszanie pierwszeństwa, wyprzedzanie z prawej strony czy jazda pod prąd z prędkością ponad 220 km/h nie mogą być traktowane jak przestępstwo. Groziłoby za to do 3 lat więzienia. Śledczy ocenili jednak rajd mężczyzny jedynie jako wykroczenie, zagrożone karą grzywny i ewentualnym zabraniem prawa jazdy. Argumentowali, że wzięli pod uwagę uchwałę Sądu Najwyższego w tej sprawie.
(mpw)