34-letni narciarz zginął w poniedziałek zjeżdżając z Hali Miziowej w Beskidach. Przy dużej prędkości wypadł z trasy i uderzył w drzewo. To pierwszy tak tragiczny wypadek w tym sezonie - poinformowali ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR.
Dwójka narciarzy w poniedziałek zjeżdżała z Hali Miziowej. Jeden z nich, 34-letni instruktor narciarski, zbyt mocno się rozpędził i wypadł z trasy wpadając na drzewo. Doznał bardzo poważnych urazów. Ratownicy próbowali go reanimować półtorej godziny. Na miejsce przyleciał śmigłowiec LPR z lekarzem. Nie udało się uratować życia narciarza - powiedział ratownik dyżurny Grupy Beskidzkiej GOPR.
Beskidzcy goprowcy przez weekend interweniowali na stokach, które zapełniły się miłośnikami nart, ok. 70 razy. Narciarze doznali urazów kręgosłupa, miednicy i głowy. Zdarzały się przypadki utraty przytomności. Najczęściej były to jednak drobniejsze urazy - skręcenia stawów.
Ratownicy podali, że w poniedziałek wieczorem rozpoczęli poszukiwania 13-letniego narciarza, który zgubił się w okolicach Hali Skrzyczeńskiej. Z rodzicami zjeżdżał z ośrodka COS na Halę Skrzyczeńską. 13-latek pojechał trochę szybciej i stracił kontakt z rodzicami - podali goprowcy. Został odnaleziony i przekazany rodzicom.
GOPR w razie wypadku można wezwać pod bezpłatnym numerem telefonu alarmowego: 985 lub 601 100 300.