Anthony Miłosz to syn Czesława Miłosza. Ale nie jest to człowiek, który świeci tylko odbitym światłem od gwiazdy swego ojca – noblisty, naszego wieszcza. Przybył do Polski, do Krakowa na Festiwal Czesława Miłosza. Jednak Bogdan Zalewski – dziennikarz RMF FM – rozmawiał ze swym gościem na wiele innych tematów, bo żal byłoby nie skorzystać z okazji spotkania z tak nietuzinkową postacią.
Bogdan Zalewski, RMF FM: Moim i państwa gościem jest Anthony Miłosz - syn naszego słynnego poety noblisty, członek Komitetu Honorowego Międzynarodowego Festiwalu Czesława Miłosza, który odbywa w Krakowie. Witam pana bardzo serdecznie.
Anthony Miłosz: Witam pana.
Zanim porozmawiamy o pana ojcu i samym festiwalu, chciałbym zapytać o liczne pola pańskich profesjonalnych zainteresowań i o tak różne pana pasje. Przyznam, że to jest dla mnie coś niesamowitego. Studiował pan w Berkeley lingwistykę, antropologię i chemię, z kolei w San Francisco neurofizjologię i neurofarmakologię. Jest pan tłumaczem i kompozytorem. Jak pan godzi w sobie tyle dziedzin, którymi można by obdarować kilka osób?
Myślę, że szybko mi się nudzi, po prostu. Przechodziłem przez różne osobiste etapy, jeden po drugim. Ludzie chyba nie doceniają tego, że wiedza ludzka i przyjemność tworzenia obejmują różne dziedziny. Myślę, że ludzie nie powinni zbytnio się specjalizować.
Czyli ważny jest taki płodozmian.
Myślę, że z czasem do tego przejdziemy, bo kiedyś to wybierało się zawód na całe życie. Są jeszcze społeczeństwa, w których tak jest. Jednak na przyszłość przechodzimy na coś bardziej dynamicznego.
To jest taka płynna epoka?
W pewnym sensie płynna. W innym sensie ugrzęzła, a w drugim jest bardzo płynna.
A jest jakaś hierarchia w tych wszystkich pańskich dziedzinach? Gdyby pan miał jednoznacznie siebie zdefiniować, to określiłby się pan jako artystę czy naukowca? Słowem: mickiewiczowskie serce czy szkiełko i oko?
Bez serca nie ma oka i nawzajem. Ani jedno, ani drugie. Z jednej strony człowiek musi zarobić, prawda? A z drugiej, przy takim zarabianiu, człowiek odkrywa nowe rzeczy. Bardzo wdzięczny jestem losowi w tym sensie, że brałem udział w różnych fazach komputeryzacji. Była epoka automatyzacji maszyn. Potem przeszliśmy przez okres wielkiego rozwoju finansów. Wall Street, prawda? Wszystkie te sławne machlojki. Akurat byłem w Nowym Jorku i przyglądałem się temu. Był wielki boom internetowy. A teraz mamy przejściowy okres, tak to widzę.
Jest pan świadkiem epoki, albo kilku epok.
Startowałem w komputeryzacji, kiedy jeszcze nic nie było. Siedziałem w medycynie, w badaniach medycznych, neurofarmakologicznych i akurat tak się złożyło, że mój szef wydziału zmarł. I z dnia na dzień znalazłem się w towarzystwie, które -powiedzmy- nie pasowało mi. I kiedy się przestawiłem na komputery, bo to akurat robiłem na co dzień w laboratorium, miałem do czynienia z wspaniałymi, nowymi maszynami, które można było ulepszyć, chciałem przejść na zawód inżyniera. I okazało się, że cała wiedza na temat komputerów mieści się na kilku półkach. I to można było przeczytać wszystko w ciągu kilku miesięcy. Nie było więcej. To były wczesne lata 70. To był taki moment, że kiedy ktoś chciał coś zrobić z komputerem, to znaczy kontrolować coś, bo komputer, który nic nie robi, nie jest zbyt ciekawy, to trzeba było samemu to zrobić. Więc akurat znalazłem się w tym miejscu. Powstała ta cała Silicon Valley, Dolina Krzemowa. Powstała wokół takich ludzi, którzy chcieli coś z tym robić.
I tu jest ten przedrostek "neuro". Bo zaczął pan od medycyny. A teraz mamy sieci neuronowe, więc to się łączy. Nie są to dziedziny, które są sobie obce.
Absolutnie. To jest jedna wielka ciągłość. Od sztuki do matematyki. Może mniej do matematyki niż do logiki. Sztuka, logika, tworzenie, jakiekolwiek ludzkie tworzenie, to co się znajdzie do majstrowania. Ta "małpa" coś tam chce majstrować.
Jeszcze wrócimy do pana działalności, a teraz chciałbym jeszcze zapytać o pana biografię. Urodził się pan w 1947 roku w Waszyngtonie. Wtedy pana ojciec był dyplomatą w USA. Potem zrządzeniem politycznego losu, pan i pana matka - Janina - zostaliście z Czesławem Miłoszem rozdzieleni. Do ponownego połączenia rodziny doszło latem 1953 roku w Normandii. Jakoś mi się to skojarzyło, że to był taki wasz rodzinny normandzki desant. Pamięta pan jakieś obrazy z tego okresu? Pan był małym chłopcem wtedy, ale może jakieś iluminacje pozostały?
Bardzo dobrze pamiętam. Dużo rzeczy pamiętam z tego okresu. I z okresu w Stanach, bo w Ameryce poczułem się bardziej jak w domu. A zwłaszcza, kiedy wyjechaliśmy do Francji, to był taki szok, że tutaj ludzie w ogóle inaczej myślą, że innych języków używają, że inaczej się zachowują i tak dalej. Moje całe życie to były takie szoki. A jak przyjechałem pierwszy raz do Polski, to był szok absolutny, bo u nas po polsku zawsze się mówiło w domu, a tutaj na ulicy wszyscy mówią po polsku. To było nie do pojęcia dla mnie. Można sobie wyobrazić.
Ale u pana pozostał, taki dla mnie taki bardzo ładny, akcent litewski. To, co zresztą pamiętam ze sposobu mówienia pańskiego ojca. Bo pamiętam, jak przyjechał do Krakowa i spotykał się z nami, wtedy studentami polonistyki. Pamiętam, jak czytał wiersze. Właściwie i głos, i wygląd ma pan uderzająco podobny do ojca.
Może i się to przydaje.
Ale jest pan dla mnie osobną postacią, osobnym gościem. Nadal pan pracuje w Dolinie Krzemowej?
Wie pan, ja zawsze na kontrakt, gdy kontrakt się pojawia, jest coś ciekawego. Czasami jest to coś bardziej o charakterze artystycznym, czasami bardziej programowanie komputerowe. Co tam przyjdzie. Jak do mnie przyjdą, poproszą, pokażą pieniążki, łapkę, to może się dogadamy.
Nagrał pan z ojcem przepiękną płytę "Rzeki". Jakie były kulisy jej powstania? Długo namawiał pan Czesława Miłosza do tego projektu?
Nie, to się stało bardzo naturalnie. To było tak, że kiedy jeździliśmy, ludzie tworzyli bardzo fajną muzykę do jego wierszy. Tylko, że on nie przepadał za muzyką - jak by to powiedzieć - nie tyle nowoczesną, ile pretensjonalną. On lubił rzeczy bardziej bezpośrednie, trochę prostsze. Ludzie bardzo fajne rzeczy robili. Ja to bardzo doceniam i on też to doceniał. Tak się złożyło, że on chciał czytać u mnie w studiu. Ja zacząłem do tego układać muzykę. Jemu się spodobało i tak to powstało. To nie była żadna trudność.
A propos tych zainteresowań muzycznych, czy też braku takich zainteresowań, takiego braku muzycznej wrażliwości. Przeczytałem w biografii Czesława Miłosza pióra Andrzeja Franaszka, że pana ojciec wolał plastykę. Muzyka nie była dla niego bliskim środkiem wyrazu. Nawet troszkę udawał to zainteresowanie, kiedy Iwaszkiewicz zabierał go na koncerty, czy spotykał się z Szymanowskim.
On kochał szczególnie muzykę baroku. To nie było przypadkowe. To też się wiąże z filozofią. Uważał, że muzyka romantyzmu to jest coś takiego troszkę zatrutego. No, a muzyka XX wieku to już, wiadomo, bardzo trudny okres. On kochał barok. Uwielbiał słuchać Bacha i Vivaldiego. Jednak na przykład nie można sobie wyobrazić czegoś takiego, jak zabranie go na koncert Wagnera. On by po prostu nie przeczekał.
A zaczynał od awangardy. Mówię o poezji. Bo przecież "Poemat o czasie zastygłym" to była awangarda. Potem się z tego wycofał. Może to też wpłynęło na odbiór przez niego muzyki?
Nie tyle się z tego wycofał, bo to coś innego. Bo to w końcu słowo, rytm, gramatyka, ten cały nasz wspaniały instrument, na którym wszyscy gramy, nie zdając sobie nawet sprawy w jakim stopniu i jak zręcznie. Jednak on jako praktykant słowa kochał rytm, kochał ...
..inkantacje ...
Inkantacje! O, bardzo dobre słowo! Natomiast ta nowoczesna muzyka odchodzi od tego, jakby celowo, bo to jest bunt, to jest bunt przeciwko starym formom, to jest bunt, który podczas XX wieku w różnych miejscach i epokach wydawał się może potrzebny, konieczny. On uważał, że to już przeszło, więc nie ma się co w tym lubować. Ciekawiła go bardziej muzyka rytmiczna, z pewnymi aluzjami wewnętrznymi, a nie chaos. Chaos to jest wróg człowieka. Chaos to jest natura w formie burzy, w formie tornada, w formie zniszczenia. On nie był tego wielkim fanem.
Pozostała w nim taka klasyczność, łacińskość.
Absolutnie. Ale to nie z jakiegoś reakcyjnego pozostania w przeszłości. To był u niego bardzo świadomie wypracowany stosunek do świata. Jeżeli człowiek nie tworzy pewnego rytmu, porządku ...
... struktury ...
... struktury, to zdaje się na zniszczenie, albo - co gorsza - na struktury innych, którzy mu je narzucają.
Czyli to miało też wymiar moralny?
Absolutnie. To nie było retro. Bynajmniej. On przecież brał udział we wszelkiej awangardzie. Tylko, że awangarda w pewnym momencie przestała być awangardą i stała się czymś bardziej trującym, jeśli można to tak powiedzieć.
Pan tłumaczy poezję Czesława Miłosza. Co sprawia panu największą trudność? Jej mocne osadzenie w europejskiej historii, regionalnym krajobrazie, bogactwo słownictwa, nierzadko lokalnego?
Nie. Techniczne problemy. Na przykład pracuję od lat nad wierszem "Walc", a to przetłumaczyć, żeby oddać ten ...
... rytm walca ...
... pracuję od lat, wstyd mi, przyznaję się. Mam trochę więcej niż połowę. Ale wracam do tego ze względu na ten rym, krótkie linie, krótkie wiersze. Musi być rym, musi być rytm i wszystko musi pasować. Nie mówiąc oczywiście o znaczeniu, słownictwie. U ojca słownictwo nie jest takie bardzo wyszukane.
Ja pytałem o te regionalizmy, które są jednak bardzo istotne.
Są bardzo istotne i są celowe.
Na przykład, kiedy użył słowa "żagary", albo "karta", która znaczyła u niego to, co rozumiemy po polsku, ale też litewskie "pokolenie". Więc chodzi o takie dwuznaczności i nawiązywanie do tej jego "ojczyzny" - no, nie tylko "polszczyzny".
To też jest celowe, w tym sensie, że mamy przecież ten język codzienny, którego używamy, nie zdając sobie sprawy z tej niesamowitej, skomplikowanej maszyny. Ale też popadamy w taką hipnozę, sen. Język dziennikarski, który po wojnie się rozwinął, po drugiej wojnie światowej w Polsce, jest bardzo specyficzny. To się poznaje na odległość. Dla mnie szczególnie. Jak pan słyszy, ja mówię troszkę inaczej.
Tak.
U nas w domu żona jest Litwinka. Ona też zaciąga.
Ale to jest piękne. Dla nas tutaj - jak by powiedział pana ojciec - "koroniarzy", to jest coś takiego, co budzi i sentyment z jednej strony, a z drugiej strony to oddziałuje na nas tym swoim pięknem, pięknem brzmienia.
Cieszę się, że to piękne. W każdym razie u nas w domu mówiono w ten sposób. A ten język dziennikarski - i nie chodzi tu o akcent - to jest bardzo uproszczony styl myślenia ...
Telegraficzny ...
Telegraficzny, powiedzmy. Układa mózg słuchacza w pewien sposób. A kiedy czyta się wiersze Czesława Miłosza wszystko jest w porządku, słowa układają się normalnie, gramatyka jest normalna, a potem ... buch! ... coś niezupełnie pasuje. I w tym momencie jakby następuje drobne olśnienie. Co tutaj tak? I to jest bardzo celowe. No, bo on nie używa bardzo wyszukanego języka. To jest w sumie potoczny język, ale co jakiś czas wtrąca jakiś taki kolor specjalny. I to ma ten efekt zerwania z hipnozą.
Właśnie kiedyś tłumaczył, że poezja Józefa Czechowicza tak na niego trochę wpłynęła, że łamał tradycyjne, klasyczne struktury. Czechowicz go trochę natchnął do tego, żeby to nie było takie regularne.
Tak.
Jeśli chodzi o te pana pasje - nazwijmy to naukowe czy komputerowe. Myśli pan, że tradycyjna poezja przetrwa w epoce sztucznej inteligencji?
Jak to mówią: sztuczna inteligencja to jest naturalna głupota. Sztuczna inteligencja jest bardzo groźna, tylko że ona się pojawia w zupełnie innym miejscu, niż ludzie myślą. To nie są roboty, które się zbuntują. Sztuczna inteligencja to jest Facebook. Absolutnie namawiam do zerwania z tymi mediami.
Dlaczego?
To jest wielka pomyłka. To jest wielka pomyłka ludzkości. To nie było celowe. To było w dobrej wierze zrobione. Dzieciaki, które to stworzyły, stworzyły to dlatego, że - jak powstał Internet - to jego pierwszą zasadą była pewna anonimowość. Każda strona internetu w kodzie HTTP nie zawiera żadnego sposobu zaszyfrowania identyfikatora. Dopiero potem wymyślili "cookies" ...
... "ciasteczka" ...
... jako metodę, żeby łączyć jedną "kartkę" z drugą. Bo to był problem z początku. Każda "kartka" była kompletnie niezależna. Więc wywołuje się jedną stronę, a potem trzeba wywołać drugą. Jak to zrobić? Połączyć. Aha! No więc były "linki". Można kliknąć tu, przechodzimy do następnego. Jednak w momencie, kiedy się przechodziło do następnej strony, to traciło się wszystko ... Kiedy zalogowałem się na stronie jeden, to strona dwa nic o mnie nie wie. Nie wiedziała nawet, że się do niej zalogowałem. No, więc wprowadzili metodę na śledzenie człowieka z jednej strony do drugiej. Cały ten system Facebooka itd. jest rozwinięciem tego śledzenia. Z początku wydawało się, że damy im za darmo (za darmo! ... to jest właśnie kluczowe) wspaniałą rzecz, łączność z innymi ludźmi, informacje, najróżniejsze źródła, niesamowitą bibliotekę. Mówię "my", bo brałem w tym udział, bo to wszystko się stało w Silicon Valley. No, Facebook to Zuckerberg, to w Harvardzie. Ale wszystko było połączone z wysiłkami z Doliny Krzemowej. Pomysł był genialny, że będziemy to wszystko mieli. A jak za to zapłacić?
Inwigilacją?
Reklamą. To znaczy, że w zamian za drobny "kontrakcik" z diabłem, to znaczy, że sprzedamy dostęp reklamy (to jest zwykłe wyświetlanie reklam tak jak w telewizji), to oni nam dadzą pieniądze i będziemy prowadzili wspaniałą działalność społeczną. Bo ludzie się poznają przez to. To może i łamie pewne przesądy. Pogłębia się łączność młodzieży na całym świecie itd. To widać, kiedy pojawiały się momenty, kiedy Facebook stwarzał bardzo dobre warunki, na przykład w Afryce Północnej. W Tunezji Facebook odgrywał rolę niemal rewolucyjną, w sensie pozytywnym. No, ale co się stało potem? Tu jest ta właśnie sztuczna inteligencja. Bo zaprojektowano system w ten sposób, że rozpoznawał, jak zwiększyć częstotliwość używania, czyli - mówiąc szczerze - uzależnienie. Jak zwiększyć uzależnienie użytkownika, bo wtedy możemy mu wpychać więcej reklam, więcej towaru. Chodzi o więcej pieniędzy. Reklamujące firmy zaczęły narzucać pewne algorytmy, by zwiększyć ten dostęp do użytkownika.
Zbierając informacje na nasz temat.
Informacje na nasz temat w takim stopniu, że system wie, kiedy musimy na przykład kupić nowe baterie do latarki. Bo kupiliśmy te. Bo wie, jaką latarkę kupiliśmy i kiedy. Czyli absolutnie wszystko zaczyna się wlewać w ten system, który ma inteligencję nie w tym sensie, że będzie jak na filmie SF: rzuca się na ciebie robot i zaczyna cię dusić. Tylko, że ta inteligencja działa w tym celu, jak wykorzystać ludzi po to, żeby im wciskać towar. Do tego oczywiście państwa się bardzo cieszą, bo mają dostęp do informacji indywidualnej. Jaka może być lepsza reklama niż taka, która jest skierowana nie na jakieś tam demograficzny, statystyczny punkt tylko na danego człowieka? Wiadomo dokładnie, co on lubi, co on kupi, tak że nie ma co marnować czasu na jakichś tam innych. To jemu wciśniemy ten towar. I to jest diabelskie, dlatego iż odkryła maszyna - czyli właśnie ta sztuczna inteligencja - że najlepszą metodą przyciągania użytkowników jest po pierwsze stwarzać konflikty, bo konflikty przyciągają ludzi do tego systemu, a po drugie poniżać człowieka. Człowiek, który jest poniżony szuka pociechy w tym systemie, czyli kieruje to wszystko w najgorszą stronę. Jeżeli się zbada dane statystyczne, okazuje się, że częstotliwość samobójstw wśród młodzieży jest liniowo związana z używaniem mediów społecznych.
Jak tak pana słucham, to chodzi mi po głowie pytanie, czy nie chciałby pan napisać takiej drugiej książki po swoim ojcu "Zniewolony umysł 2.0"?
No, tak. Może i nad tym pracuję.
Tak? A kiedy możemy się spodziewać końca?
Nie wiem, łatwo mi się zmieniają ...
... dziedziny?
... priorytety. Ale naprawdę, to jest poważna rzecz to wciąganie, to uzależnienie. Przyglądam się ludziom i zastanawiam się: co za pomysł?! Siedzi dzieciak i on na cały świat wysyła informacje o swoim osobistym życiu. Jak gdyby kogoś to naprawdę interesowało. "Że poszliśmy na kolację, że zjedliśmy smaczny bigos. Gdzie i ile zapłaciliśmy." Czyli kompletna głupota człowieka, który nosi ze sobą aparat z wbudowaną kamerą i mikrofonem. I on nie wie, kiedy ta kamera i ten mikrofon się włączają. Miałem nawet ciekawe przeżycie. Zupełnie losowe. Miałem się spotkać z kimś na Rynku w Krakowie i wykręcałem jego numer. Siedziałem ze znajomymi przy Szarej. I przez pomyłkę jakieś cyfry dodałem. Nie jestem w stanie tego powtórzyć, ale co się stało? Słucham i słyszę rozmowę przy stole, jego telefon się włączył, ale nie dzwonił. Więc wysłuchałem całej rozmowy. To było takie śmieszne. Bo potem podchodzę do stołu dwadzieścia minut później i mówię: "jak tam Maja? jak z tą sukienką?" A oni na mnie patrzą. Bo ja wysłuchałem całej rozmowy. W książkach SF jest tak, że podsłuch będzie wszędzie, że jakieś groźne komputery itd. A tutaj nosimy wszyscy mikrofon i kamerę. I mało, że to zbiera informacje i że to to rozumie, iż trzeba od nas wydusić informacje, ale jest jeszcze właśnie ta chęć młodego pokolenia, nie wiadomo po co, żeby opisywać szczegółowo swoje życie. No, żeby to jeszcze po to, żeby ktoś wiedział, że -dobra- kupuję baterię co kilka miesięcy, to fajnie. Ale wiemy, jaki on ma stosunek do tego. Bo on opisuje, on pisze, on informuje. Kiedyś to trzeba było być wezwanym do NKWD, żeby spowiadać się, a tutaj się spowiadają sami.
Takie książki z okresu, kiedy pana ojciec był młody, na przykład "My" Jewgienija Zamiatina, czy "Ciemność w południe" Arthura Koestlera, nie mówiąc o "Nowym wspaniałym świecie" Aldousa Huxleya czy "1984" George'a Orwella, to jest - jak mówi młodzież- "pikuś"?
Tak, tak. Należy naprawdę się nad tym zastanowić. Ja przecież noszę ten telefon. Miałem bardzo ciekawe spotkanie z księdzem. To jeszcze było na przełomie pomiędzy okresem obecnym a starym, ale oczywiście były już telefony komórkowe. Spotykam się z księdzem w rozmowie delikatnej. No i pierwsza rzecz, którą zrobiliśmy, to wyciągnęliśmy baterie z aparatów i odłożyliśmy. To jest oczywiste. Ale teraz, zauważcie grzeczne dzieci, że nie można nawet usunąć baterii.
Wracając wątku inwigilacji, czy takiego obserwowania nas, to przecież rodzi się próba ucieczki od tego. Pojawia się coś na kształt podziemnego Internetu. Mówi się o darknecie, o darkwebie, gdzie ci uciekinierzy z tego świata inwigilacji tworzą swoje własne światy. Tam jest wszystko: handel narkotykami, pedofilia, wszystko, co najgorsze. Więc alternatywa jest chyba jeszcze gorsza niż ta inwigilacja, którą pan opisał.
Ja nie wiem, czy tu jest coś gorszego. To wszystko razem jest dość przykre. I jeszcze jedną rzecz warto poruszyć. Patrzę na stosy płyt u siebie, to znaczy starych winyli. Patrzę na stosy płyt kompaktowych, które mam jeszcze u siebie. A obecnie? Gdzie ta muzyka?
W YouTubie.
Nie ma jej. Ludzie są gotowi płacić za coś, co w ogóle nie istnieje. Mnie się nasuwa taki obraz. Małpa chodziła do ogrodu, zbierała owoce i jadła. Do ogrodu? Do raju. W lesie żyliśmy, potem w miastach, mieliśmy pola, uprawialiśmy je, a w pewnym momencie pojawiła się kroplówka. I kroplówka nam daje wszystko. Nie trzeba się męczyć. Nie trzeba chodzić zbierać. Wszystko nam daje. Tak samo z wiedzą. Z książkami. Trzeba było chodzić do biblioteki, trzeba było pożyczać książki.
Teraz mamy czytniki.
Teraz wszystko jest w tej kroplówce. Tylko, że jest "szczegół". Po pierwsze ta kroplówka jest samoregulująca się. To znaczy każdy dostaje swoją kroplówkę. Tam jest prawda zbudowana dla niego. Tak jak on ją widzi. Jeżeli człowiek jest nacjonalistą, to dostaje nacjonalistyczną kroplówkę. Jeżeli człowiek jest faszystą, podobnie. I w ten sposób wytwarza się ogromna polaryzacja społeczeństwa. I kiedy ludzie sięgają do tej kroplówki, czyli do Facebooka, do YouTube'a, dostają to, co już dla nich stworzone. I to się samo napędza. Tu jest właśnie ta sztuczna inteligencja. Że to samo tworzy warunki, które sprzyjają -czemu?- nałogowi. To znaczy, że to wciąga. Osobiście bardzo dobrze to znam. Patrzę na jakiegoś przedstawiciela czegoś na YouTubie i zaraz to mnie wciąga. Minęły trzy godziny, a ja tutaj nic nie zrobiłem, tylko dałem się wciągać przez tę kroplówkę. Zasadnicza rzecz, że trzeba się od tego oddzielić. A druga sprawa, że w momencie, gdy ta kroplówka nas ma, to ona nam może wszystko odebrać. Jeżeli ja nie mam w domu żadnej muzyki, tylko tę, która rzekomo jest moja, w tej mojej internetowej kroplówce, to mogą mi ją zabrać. Mogą zakomunikować: o, błąd! Albo: pan nie potrzebuje tego.
Z muzyką to jeszcze nic. Bo bez muzyki - powiedzmy- można żyć. Ale kiedy są na przykład elektroniczne pieniądze, nie mamy w ogóle banknotów, pieniądz jest fiducjarny, czyli jest właściwie rzędem cyfr, to jesteśmy całkowicie od tej kroplówki uzależnieni. Także życiowo.
Jeszcze jest zdrowie. Zdrowie w sensie leków, informacji na temat medycyny. Teraz patrząc na te statystyki, ile mamy samobójstw przez to, że ludzie są tak uzależnieni i potem wystarczy, żeby ktoś tam powiedział "I don't like you", kilka przykrych określeń wysłał. Co więcej, ci wszyscy przyjaciele. Przecież jak człowiek zaczyna, otwiera konto na Facebooku, to cudownie bardzo szybko pojawiają się przyjaciele. To nie są ludzie. To są aspekty programu. To program, który tworzy to od razu, tworzy tych mitycznych przyjaciół.
Czasem to są boty, po prostu.
To są "duchy", to są fikcje, to sztuczna inteligencja, która nas wciąga w to. Te wszystkie Instagramy, Twittery .... Mamy prezydent w Stanach, który jest nałogowym ...
...twitterowiczem ...
... użytkownikiem. To właśnie typowy przykład. Nie będziemy wchodzili w sprawy polityki, ale bardzo, bardzo, bardzo zachęcam do zmniejszenia uzależnienia jeśli chodzi o tę kroplówkę internetową. Można jej oczywiście używać, ale nie dać się wciągnąć w te spowiedzi, osobiste sprawy, które nikogo nie obchodzą. Czy tam babcia miała ciasto i jakie. Zapewniam was: nikogo to nie obchodzi, tylko ludzi, którzy chcą wam sprzedać coraz to większy kit. A jeszcze przy tym taka sprawa: skoro kroplówka daje wszystko i może odebrać, trzeba czytać i przechowywać książki. Papier nie da się tak łatwo zmienić. Można go spalić. To już robiono. Ale nie tak łatwo jest edytować. Kiedy jest encyklopedia z 1930 roku, to fakty, które tam są zapisane, są z tego okresu i tego już nikt nie zmieni. A te fakty, które są w Internecie ... Już nie chcę nic złego mówić o Wikipedii, bo to jeden z moich ulubionych systemów. To jest pożyteczne. Ale, kiedy przyjdzie taki moment, zmieni się to, co jest w Wikipedii.
Skoro tak dużo mówimy o tych zagrożeniach, to może pójdźmy tym tropem literatury tradycyjnej, takiej która jest zapisana na papierze. Trwa Festiwal Czesława Miłosza w Krakowie. Dlaczego warto uczestniczyć w Festiwalu Miłosza?
Jest pełno fajnych imprez, których może nie ma na co dzień. Są poeci, pisarze, muzycy z całego świata. Czesław Miłosz, nie zapominajmy, był największym mostem pomiędzy kulturą polską a kulturą w cudzysłowie zachodnią, głównie anglojęzyczną. Ojciec, czy to przypadkiem czy nie, stał się takim punktem. Pisząc po polsku jakoś trafił przez tłumaczy do grona wiernych studentów i innych ...
... admiratorów jego twórczości ...
... admiratorów, którzy interesowali się tym, żeby to tłumaczyć. Dość szybko w Berkeley pojawiły się jego wiersze po angielsku i to przemawiało do ludzi. On wprowadził Herberta na amerykański rynek. On stworzył całą książkę ...
... Historię literatury polskiej ...
... bo takiej nie było. On ją napisał. I stało się tak, że on był popularny, był bardzo szanowany. Po Noblu to był nawet wręcz sławny. I stał się tym mostem. I to dlatego między innymi ten Festiwal Miłosza w Krakowie jest tak ważny. Nie tyle, żeby można było tam kult osobowości odprawiać. To nie o to chodzi. Chodzi o to, że on stał się tym mostkiem i ten mostek dalej trwa. Chciałbym bardzo podziękować organizatorom. To jest wspaniała w ogóle impreza. Chciałem szczególnie podziękować panu prezydentowi Jackowi Majchrowskiemu, który włada i panuje wspaniale nad tym wszystkim. No i pani Izabela Helbin, która jest dyrektorką Krakowskiego Biura Festiwalowego. Oraz Olga Brzezińska, która wspaniale zorganizowała to w tym roku i potem jeszcze w następnych latach mają to zorganizowane. Gdybym zaczął czytać wszystkich wspaniałych ludzi, którzy to zorganizowali, to by nie było końca, tak że spróbuję osobiście podziękować tam na miejscu. To jest wspaniała impreza, naprawdę. Jeżeli się jest tutaj w okolicy w Krakowie, można pójść, można posłuchać poety z tego kraju, z innego kraju. Wszyscy jakoś tak się zbierają. Jest to bardzo fajna grupa ludzi, która dzieli się miłością do słowa, do poezji, do serca i do szkiełka.
I to nie są znajomi na Facebooku.
Nie!
Bardzo panu dziękuję za tę rozmowę.
Bardzo panu dziękuję.