„Jurek wystartował jako pierwszy. Byliśmy związani pojedynczą liną. Tak wcześniej ustaliliśmy, żeby przyspieszyć nasze wspinanie. Nagle zaczął się zsuwać. Z przerażeniem zauważyłem, że nabiera coraz większej prędkości. Wiedziałem, że wydarzyła się tragedia” – mówi w rozmowie z RMF FM Ryszard Pawłowski, który jako ostatni wspinał się z Jerzym Kukuczką. Jeden z najwybitniejszych polskich himalaistów zginął na południowej ścianie Lhotse 24 października 1989 roku.
Południowa ściana Lhotse to było marzenie Jerzego Kukuczki?
Dla Jurka na pewno, dla wielu z nas. Również światowej sławy himalaiści, tacy jak Reinhold Messner, marzyli o wejściu właśnie tą drogą i tą ścianą, którą nazwano - chyba nawet Reinhold Messner się tak wyraził - że to jest problem XXI wieku. Dla Jurka to było marzenie, tym bardziej, że - przypomnę - on już wtedy skończył zdobywanie Korony Himalajów i Karakorum. Był drugim człowiekiem na Ziemi po Reinholdzie Messnerze, który tego dokonał. No i chciał jeszcze tę dodatkową perełkę wrzucić do swoich osiągnięć.
To było tak, że to on zaproponował tę wyprawę w 1989 roku na południową ścianę Lhotse?
To była oczywiście inicjatywa Jurka Kukuczki. On wiedział, że nie będzie tak łatwo, że trudno jest dobrać wystarczająco duży skład. W wyprawie wzięli udział utytułowani himalaiści - Maciek Pawlikowski, Przemek Piasecki, Tomasz Kopyś. Wtedy również ja nie byłem niedoświadczony. Znaliśmy się z Jurkiem choćby z pierwszego naszego udziału w roku 1985 (Jerzy Kukuczka podjął wówczas pierwszą próbę pokonania południowej ściany Lhotse - red.), i wtedy również w 1989 roku byłem takim jakby naturalnym partnerem Jurka Kukuczki.
Znalazłem informację, że podczas rekonesansu, kilka dni wcześniej, Jerzy Kukuczka miał jakiś mały wypadek, gdzieś się obsunął i wrócił później do bazy.
To często się zdarza, że podczas chodzenia można się obsunąć na linie, zrobić jakieś wahadło, uderzyć się w nogę, i prawdopodobnie o to chodziło, że Jurek miał jakieś tam obsunięcie, więc można powiedzieć, że troszkę był kontuzjowany, w każdym razie troszkę go to wybiło z rytmu. Ja też muszę powiedzieć, że nie byłem w pełni sprawny, dlatego że, próbując latać na parapencie, skręciłem wcześniej nogę w kolanie, ale z tą nogą zawiązaną chodziłem. Tak było, że na koniec tej wyprawy właściwie nikt nie miał ochoty iść do góry, poza Jurkiem i mną. Jurek mi to zaproponował i wyszliśmy do tego ataku w dwie osoby.
Po 3 nocach byliście na ostatnim biwaku...
Tak, ale to jest normalne - wychodzi się z pięciu tysięcy metrów, pierwszy obóz jest na wysokości powiedzmy sześciu tysięcy metrów, drugi powyżej siedmiu tysięcy metrów, potem obóz trzeci. My ostatecznie startowaliśmy z biwaku na wysokości około ośmiu tysięcy metrów. Była bardzo duża szansa, że trafiliśmy na odpowiedni moment pogodowo, bo to jest taka góra, taka ściana, słynąca z silnych wiatrów. Wtedy tak było, to była jesień i cały czas bardzo mocno wiało, natomiast w dniu, kiedy wychodziliśmy do ataku szczytowego, zrobiło się spokojnie. Tak, że była duża szansa na to, żeby zdobyć szczyt.
Gdzieś tam po drodze na tych biwakach, w obozach, ustalaliście jakiś plan, pojawiły się jakieś wątpliwości?
Właściwie nie musieliśmy czegokolwiek ustalać. Drogę mieliśmy rozeznaną, bo już nie raz chodziliśmy tamtędy, obozy były wcześniej zaopatrzone. Jedyną niewiadomą było to, co nas spotka powyżej tego naszego biwaku, bo nikt tamtędy jeszcze nie wchodził. Wystartowaliśmy z biwaku na ośmiu tysiącach metrów, mając nadzieję, że po przebrnięciu przez tę trudną barierę skalną będzie tam dużo łatwiej i uda nam się zdobyć szczyt i powrócić tą samą drogą do miejsca naszego biwaku.
To był poranek, 24 października 1989 roku, rozpoczęliście wspinaczkę o świcie. Jerzy Kukuczka szedł pierwszy...
Tak, zaczyna się bardzo, bardzo wcześnie. Coś tam ugotowaliśmy do picia, niewiele zjedliśmy. Jurek wystartował jako pierwszy. Byliśmy związani pojedynczą liną. Tak wcześniej ustaliliśmy, żeby przyspieszyć nasze wspinanie. Jurek, jak już był na jakiejś wysokości nade mną, w odległości około 40 metrów, to zaczął nagle zsuwać się po takiej płycie pokrytej śniegiem. Wydawało się, że zadziała jakiś przelot, który - jak mi się wydawało - Jurek założył prowadząc to. Natomiast z przerażeniem zauważyłem, że nabiera coraz większej prędkości i właściwie przewidywałem, co się może stać - że będzie potężne szarpnięcie na moje stanowisko. Właściwie mogłem się tylko skulić w sobie i przygotować się na to, co nastąpi. I rzeczywiście tak było - nastąpiło szarpnięcie, ale nie wyrwało mnie z tego stanowiska, które nie było - powiedzmy - za dobre.
Po tym szarpnięciu poczułem luz na linie, mało tego, zauważyłem spadającego Jurka poniżej. Wiedziałem, że wydarzyła się tragedia. Lina zerwała się na jakimś ostrym fragmencie skały. No i zostałem sam. Sytuacja była dramatyczna. Po chwili zamarcia, takiego przestrachu, po tym jak doszło do mnie to, co się wydarzyło, pomyślałem, że muszę teraz siebie ratować. Ściana jest tak ustawiona, że z bazy chłopcy nie mogli nas obserwować, a Jurek spadł z radiotelefonem. Wiedziałem więc, że zanim ktokolwiek dowie się o tej tragedii, to może być już za późno, więc zacząłem się przygotowywać do zejścia. Uciąłem kawałek jakiejś liny z poręczy poniżej, no i później pewne fragmenty schodziłem używając nawet dwóch czekanów. W trudnych miejscach starałem się korzystać z liny, którą miałem ze sobą, właściwie odciętego kawałka liny. Po drodze też złapałem biwak na ośmiu tysiącach, bo czołówka mi spadła. Przesiedziałem na ośmiu tysiącach na takich płytach i następnego dnia, już w pobliżu namiotu, chyba na wysokości 7600 metrów, zauważyłem kolegów, którzy wyszli mi naprzeciw.
Jak pan zapamiętał Jerzego Kukuczkę? Jaki to był człowiek w górach?
Wszyscy podkreśliliby to samo, co ja powiem - Jurek był człowiekiem bardzo kontaktowym, był bardzo dobrym kolegą, znaliśmy się choćby z naszego Klubu Wysokogórskiego w Katowicach. Jurek chodził po jaskiniach, ja też chodziłem. Jedno z naszych najważniejszych przejść jaskiniowych, zarówno Jurka jak i moje, to było przejście jaskini Wielkiej Śnieżnej. Tak się zdarzyło akurat, że wiele lat wcześniej, przed tą południową ścianą Lhotse, przed tą tragedią, zeszliśmy na dno najgłębszej polskiej jaskini.
W górach był uparty i dążył do celu...
No tak, Jurek był znany z tego, że miał olbrzymią determinację. Wykazał się na wielu różnych wyprawach, choćby wspinając się z takimi ludźmi jak Wojtek Kurtyka, Artur Hajzer czy Krzysiu Wielicki. Jego determinacja była olbrzymia, może nie wyróżniał się wyjątkową lekkością wspinania, natomiast jak już wchodził w jakąś drogę, to był na tyle zmotywowany i na tyle jego organizm był wydolny, że potrafił przejść największe trudności - choćby zrobienie nowej drogi na K2.
Gdyby dziś żył, gdyby dalej się wspinał, dalej stawiałby sobie takie ambitne cele?
Nie wiem, czy ktoś by tego od niego wymagał. Na pewno byłby olbrzymim autorytetem, i na pewno wielu młodych mogłoby się wzorować na dokonaniach Jurka. Jednocześnie na pewno mógłby przekazywać swoje doświadczenia, tą swoją ambicję, mógłby służyć jako wzór, ale również organizacyjnie mógłby być wielką pomocą dla młodych ludzi. Jurek był znany na całym świecie, miał dobre układy ze sponsorami, więc oczywiście olbrzymia strata, że Jurek zginął. Strata dla całego środowiska.