Holandia straciła niewinność - tak zabójstwo skrajnie prawicowego polityka Pima Fortuyna - komentuje lider partii socjaldemokratycznej Ad Melkert. 54-letni Pim Fortuyn, populista i przywódca rodzącej się holenderskiej skrajnej prawicy padł wczoraj ofiarą zamachu w Hilversum.
Zabójca strzelił do niego sześć razy zaraz po tym, jak Fortuyn opuścił budynek radia, w którym udzielał wywiadu. W kilka godzin później policja zatrzymała mężczyznę podejrzanego o zabójstwo. Nieznane są motywy zamachu.
Dla Holandii wczorajsze zabójstwo było prawdziwym szokiem. To tragiczne dla tych wszystkich, których zostawił. To także bardzo tragiczne dla naszego kraju - dla kraju i dla demokracji - mówili Holendrzy. Posłuchaj relacji naszej brukselskiej korespondentki Katarzyny Szymańskiej-Borginon:
To pierwszy polityczny mord w Holandii. Doszło do niego zaledwie 9 dni przed wyborami parlamentarnymi, w których Pim Fortuyn był faworytem.
Zyskiwał ogromne poparcie, zwłaszcza dzięki jego ostrym wezwaniom do zaprowadzenia porządku na ulicach i do walki z napływem imigrantów. Sondaże przedwyborcze dawały jego nowo utworzonemu ugrupowaniu "Lista Pima Fortuyna" co najmniej 15 procent głosów.
Wkrótce po zamachu przerwano kampanię wyborczą, rząd zebrał się na specjalnym posiedzeniu. Ministrowie zastanawiali się, czy przełożyć planowane na 15 maja wybory. Nie podjęto jednak decyzji. Wokół holenderskiego parlamentu zebrał się tłum demonstrantów. Doszło do zamieszek.
Fortuyn głośno mówił o swym homoseksualizmie - i jednocześnie bez pardonu atakował mniejszości narodowe. Irytował się, kiedy dziennikarze i przeciwnicy zaliczali go do jednej, skrajnie prawicowej rodziny z Le Penem. Fortuyn nie pogratulował zresztą Francuzowi wejścia do drugiej tury wyborów prezydenckich. Zapewniał, że z faszyzującą linią Frontu Narodowego nie ma nic wspólnego.
rys. RMF
11:00