"Wszyscy się baliśmy. Na wysokości 12 tysięcy metrów groziła nam natychmiastowa dekompresja" - tak wczorajsze awaryjne lądowanie rządowego samolotu w Szwajcarii opisuje marszałek senatu. Tomasz Grodzki wraz z delegacją wracał z wizyty w Maroku. Noc spędził w hotelu obok lotniska w Zurichu z powodu pękniętej szyby w kokpicie rządowego boeinga.

Samolot Boeing 737, którym delegacja senacka z marszałkiem Grodzkim wracała z wizyty w Maroku, awaryjnie lądował w poniedziałek w Zurychu z powodu pękniętej szyby w kokpicie pilotów.

Dziś już po powrocie do kraju o swoich przygodach Tomasz Grodzki opowiedział dziennikarzom.

"Raptem pojawił się myśliwiec Szwajcarskich Sił Powietrznych, który pewnie nas eskortował. Potem wypadły maski tlenowe, potem samolot zaczął dość gwałtownie zniżać swój pułap, a jeszcze żeby było śmieszniej, przez moment piloci nie odpowiadali na nasze pytania, co się dzieje" - relacjonował swoją podróż z Maroka marszałek Senatu.

Tomasz Grodzki dodawał: "Wszyscy się baliśmy. Na wysokości 12 tysięcy metrów groziła nam natychmiastowa dekompresja".

Marszałek powiedział, że samolot bezpiecznie, w asyście służb ratowniczych wylądował w Zurychu ok. godz. 17. "Chciałem podkreślić kunszt pilotów, którzy nas transportowali" - oświadczył dziękując pilotom za profesjonalne zachowanie.

Problemy z powrotem do kraju

Na miejscu w Zurychu okazało się, że żaden z samolotów zapasowych w Polsce nie jest w stanie zabrać pasażerów uszkodzonej maszyny do kraju.

Jeszcze wczoraj marszałek Grodzki na Twitterze napisał: "Miał nas odebrać samolot zastępczy, jak zawsze w lotach HEAD. Okazało się to jednak czczą teorią. Teoretycznie wszyscy chcą pomóc, ale bez efektu. Do kraju wrócimy dopiero jutro. Państwo PiS w praktyce: chcielibyśmy, aby... - i nic z tego".

Na ripostę resortu obrony nie trzeba było długo czekać.

"Prosimy nie wprowadzać w błąd. To Pana podwładny zrezygnował z podstawienia wojskowego samolotu, który był do dyspozycji jeszcze tego samego dnia i wybrał transport Embraerem LOTu dopiero rano" - czytamy na Twitterze.

Dziś Grodzki tak wyjaśniał zamieszanie: "Przydzielonym nam samolotem zapasowym była Casa z bazy w Krakowie".

"Okazało się, że Casa jest, ale piloci już skończyli pracę, wypracowali swoje godziny i nie ma drugiej załogi. Nie wiadomo, kiedy ta Casa poleci" - powiedział.

Ostatecznie - dodał - delegacja otrzymała informację, że najwcześniej samolot zapasowy może wylecieć we wtorek rano i zabrać delegację dopiero ok. 11.30. Jednocześnie, jak dodał, po godz. 10 we wtorek był rejsowy samolot LOT-u do Warszawy, ale bez odpowiedniej liczby wolnych miejsc, dlatego zwrócono się do LOT-u o udostępnienie rządowej maszyny, którą ostatecznie delegacja wróciła we wtorek rano.

Opracowanie: