Witold Pilecki to niezwykła postać. Bohater niezłomny, uznany za jednego z najodważniejszych ludzi ruchu oporu podczas II wojny światowej. W 1940 roku dobrowolnie trafił do obozu zagłady, z którego udało mu się uciec trzy lata później. Jako więzień nr 4859 opracował pierwsze raporty o ludobójstwie w Auschwitz-Birkenau (tzw. raporty Pileckiego). Dziś mija 120. rocznica jego urodzin.
120 lat temu, 13 maja 1901 r., w Ołońcu na północy Rosji urodził się Witold Pilecki, oficer ZWZ-AK. Dał się złapać 19 września 1940 roku. Dołączył do grupy zatrzymanych w łapance na Żoliborzu. Podając się za Tomasza Serafińskiego - ukrywającego się żołnierza polskiego - został wywieziony do obozu Auschwitz. Znalazł się w drugim, liczącym 1705 więźniów transporcie warszawskim.
W tzw. raportach z Auschwitz Pilecki opisał rzeczywistość w obozie koncentracyjnym i działalność polskiego ruchu oporu.
Wagony zamknięto. Wieziono dzień cały. Pić ani jeść nie dali. Zresztą jeść nikt nie chciał. (...) Przez szczeliny desek, którymi zabite były okna, widzieliśmy, że wiozą nas gdzieś na Częstochowę. Około 10 wieczór (godzina 22.00) pociąg się zatrzymał w jakimś miejscu i dalej już nie jechał. Słychać było krzyki, wrzask, otwieranie wagonów, ujadanie psów.
Za drutami Witold Pilecki znalazł się dokładnie w nocy z 20 na 21 września. Otrzymał numer 4859.
Zbliżaliśmy się do bramy, umieszczonej w ogrodzeniu z drutów, na której widniał napis: "Arbeit macht frei". Później dopiero nauczyliśmy się go dobrze rozumieć (...) To miejsce we wspomnieniach moich nazwałbym momentem, w którym kończyłem ze wszystkim, co było dotychczas na ziemi i zacząłem coś, co było chyba gdzieś poza nią.
Mimo nieludzkich warunków Pilecki, ps. Serafiński zbierał i przekazywał materiały wywiadowcze przez wypuszczanych na wolność więźniów.
Niektórzy wiedzieli, że to Oświęcim, lecz dla nas była to tylko nazwa jednego z polskich miasteczek - potworna opinia o tym obozie nie zdążyła jeszcze przeniknąć do Warszawy, nie była też znana w świecie. Nieco później dopiero jedno to słowo mroziło krew w żyłach ludziom na wolności, spędzało sen z powiek więźniom Pawiaka, Montelupich, Wiśnicza, Lublina.
Na miejscu Pilecki pracował przymusowo jako sprzątający, pielęgniarz, stolarz, grabarz czy piekarz. Kilkakrotnie poważnie chorował, m.in. na zapalenie płuc.
Oddano więc nas na blok 17a, w ręce blokowego Alojza zwanego później "krwawym Alojzem". Był to Niemiec - komunista z czerwonym winklem - zwyrodnialec, siedzący w obozach około sześciu lat; bił, katował, znęcał się, uśmiercając codziennie kilka osób. (...) Tak było i w następnych latach. Lecz na razie nikt o latach nie myślał. "Kazik" (na 17 bloku) powiedział nam kiedyś, że najgorzej to przetrwać pierwszy rok. Niektórzy śmiali się serdecznie. Rok? Na Gwiazdkę już będziemy w domu! Niemcy nie wytrzymają. Innych ogarniała zgroza. Rok? Któż tu wytrzyma rok, kiedy codziennie człowiek bawi się w ciuciubabkę ze śmiercią... może dziś... może jutro... I dzień czasem wydawał się rokiem. I dziwnie dzień wlókł się w nieskończoność.
W tajnych notach opisywał życie zza obozowych drutów kolczastych.
Więc widziało się powolną śmierć przyjaciela i niejako konało się z nim razem... przestawało się istnieć razem z nim... a jednak człowiek odżywał, odradzał się, przeradzał. I jeśli tak dzieje się nie raz, a powiedzmy dziewięćdziesiąt -to trudno, staje się kimś innym, niż było się na ziemi... A ginęły nas tam tysiące... dziesiątki tysięcy... a potem już - setki tysięcy... (...) Obóz był probierzem, gdzie się sprawdzały charaktery. Jedni staczali się w moralne bagno. Inni szlifowali swe w charaktery jak kryształ. Rżnięto nas ostrymi narzędziami.
Pilecki zorganizował w Auschwitz Związek Organizacji Wojskowych (ZOW). Więźniowie, głównie byli żołnierze, tworzyli tzw. piątki. Każda taka grupa rozbudowywała swoją siatkę konspiracyjną, nie wiedząc nic o istnieniu innych "piątek". ZOW - zgodnie z planem Pileckiego - miał przygotować powstanie w obozie.
Organizacja stale rosła. Z kolegą 59 doprowadziliśmy do przystąpienia do nas płk. 23, ppłk. 24 oraz nowych ludzi: 90, 91, 92, 93, 94, 95. Wieloma kolegami opiekował się wspaniały człowiek, 44, oddał im też swoje jedzenie, sam bowiem zarabiał portretowaniem kogoś z władz i dostawał za to żywność dla siebie.
Związek Organizacji Wojskowej przekazywał meldunki i raporty, które ujawniły prawdę o obozie zagłady. Za pośrednictwem Naczelnego Wodza w Londynie informacje dotarły do rządów USA i Wielkiej Brytanii. Świat dowiedział się o okrucieństwie hitlerowskich obozów.
Kto jechał i dlaczego jechał wprost w paszczę śmierci? Jechali Żydzi z Czech, Francji, Holandii i innych krajów Europy. Jechali sami, bez eskorty, aż dopiero na kilkanaście kilometrów przed Oświęcimiem obstawiano wagony, przywożąc ich na bocznicę, pod Brzezinkę. (...) Dlaczego jechali? Miałem okazję kilka razy rozmawiać z Żydami z Francji i raz, z rzadko tu spotykanym, transportem z Polski. Był to transport Żydów z Białegostoku i Grodna. Z tego, co mówili zgodnie, można było wnioskować, że wyjeżdżali na skutek ogłoszeń rzędowych w różnych miastach i państwach pod zaborem niemieckim, z których wynikało, że tylko ci Żydzi będą mogli jeszcze żyć, którzy pojadą do pracy w Trzeciej Rzeszy. Więc jechali do pracy w Rzeszy. Tym bardziej, że zachęcały ich listy pisane przez Żydów z Oświęcimia, a pewno i z innych obozów, że pracują w dobrych warunkach i dobrze im się powodzi. (...) W wagonach było wiele kobiet i dzieci. Czasami dzieci w kołyskach. Tu mieli skończyć swe życie wszyscy naraz. Wieźli ich jak stado zwierząt na rzeź. (...) Widziałem scenę, gdy esesman wrzucał na auto dwóch małych więźniów. Jeden ośmioletni chłopczyk prosił esesmana, by go zostawił. Ukląkł przed nim na ziemi. Esesman kopnął go w żołądek i wrzucił do auta jak szczenię.
W nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 roku Witold Pilecki zdecydował się na ucieczkę. Wraz z Janem Redzejem i Edwardem Ciesielskim w czasie pracy w piekarni znajdującej się poza drutami obozu sforsowali wyjście i wydostali się z budynku. Zamknęli w nim strażników, zrzucili więzienne ciuchy, pod którymi mieli cywilne ubrania, a następnie przeprawili się przez rzekę Sołę i dotarli do Wiśnicza.
Godziny biegły. Pasjans gmatwał się, nie układał, wyjście na razie było nie do zrealizowania. Możliwości to się zwiększały, to znowu zmniejszały. Napięcie nerwów to słabło, to przybierało na sile. (...) Skok w ciemną przestrzeń i bieg w kolejności: Jasiek, ja, Edek. Jednocześnie sypnęły się za nami strzały. Jak biegliśmy szybko - trudno opisać. Kule nas nie tknęły. Rwaliśmy powietrze w strzępy szybkimi ruchami rąk i nóg. Gdy byliśmy mniej więcej sto metrów od piekarni, zacząłem krzyczeć: "Jasiek, Jasiek...", lecz Jasiek gnał naprzód jak koń wyścigowy. Gdybym mógł go dopędzić, chwycić za ramię. Odległość między nami trzema wciąż była jednakowa, pędziliśmy wszyscy równomiernie. Strzałów za nami było dziewięć. Potem ucichło. Esesman przypuszczalnie rzucił się do telefonu. Ten, co spał, na pewno przez pierwszą minutę był całkowicie zdezorientowany.
Już na wolności Pilecki spotkał prawdziwego Tomasza Serafińskiego, za którego podawał się w obozie. Przy pomocy AK dostał się do Warszawy. Walczył w Powstaniu Warszawskim.
W końcu lipca 1944 roku, tydzień przed powstaniem, ktoś zatrzymał mnie jadącego rowerem ulicą Filtrową, wołając: "Hallo". Zatrzymałem się niechętnie, jak zawsze w czasach konspiracji. Podszedł do mnie jakiś pan. W pierwszej chwili go nie poznałem, lecz trwało to tylko moment. Był to mój przyjaciel z Oświęcimia, kpt. 116. (...) W powstaniu braliśmy udział z Jaśkiem na jednym odcinku. Opis naszych poczynań i śmierć mego przyjaciela opisana jest w historii I Batalionu "Zgrupowania Chrobry II". Edek dostał w akcji 5 kul, lecz szczęśliwie wyszedł z tego.
W 1947 roku został aresztowany przez władze komunistyczne, a następnie skazany na śmierć i stracony.
Porucznik Witold Pilecki dobrowolnie przeżył 947 dni w piekle.
* Wszystkie cytaty pochodzą z tzw. raportu Pileckiego opublikowanego na stronach Muzeum Armii Krajowej