Po 76 godzinach przebywania pod wodą siedmiu członków załogi rosyjskiego batyskafu zostało uwolnionych. Dowództwo rosyjskiej floty dziękuje Brytyjczykom, Amerykanom i Japończykom, którzy pospieszyli na pomoc uwięzionym żołnierzom.
Żołnierze byli wyraźnie zmęczeni. Choć opuścili batyskaf o własnych siłach, pojawiły się u nich symptomy przeziębienia. Temperatura na pokładzie pojazdu wynosiła bowiem zaledwie 5 stopni Celsjusza.
Batyskaf AS-28 pojawił się na powierzchni w niedzielę około godziny 7.25 czasu moskiewskiego (5.25 czasu polskiego). W jego uwolnieniu uczestniczył brytyjski pojazd podwodny „Scorpio”, który przecinał liny i sieci, utrzymujące rosyjski miniokręt podwodny w głębinach Morza Beringa.
Pomoc wysłali także Amerykanie, którzy w rejon wypadku skierowali nurków i dwa pojazdy podwodne „SuperScorpio”. Z Japonii natomiast wypłynęły trałowce i okręty ratownicze. Operacją ratunkową na polecenie prezydenta Rosji kierował minister obrony Siergiej Iwanow.
Szczególne wyrazy wdzięczności skierowano jednak na ręce Brytyjczyków, których praca pozwoliła na wypłynięcie AS-28 na powierzchnię i uratowanie życia marynarzy. Dowódca rosyjskiej Floty Pacyfiku admirał Wiktor Fiodorow stwierdził, że powodzenie operacji „jeszcze raz dowiodło konieczności współpracy marynarzy z flot wojskowych różnych krajów.”
Pojazd znajdował się na głębokości około 200 metrów w rejonie zatoki Bierezowaja, 75 kilometrów od Pietropawłowska Kamczackiego. Zaplątał się w przewody podwodnej anteny radiolokacyjnej i sieci rybackie.
Zadaniem „Scorpio”, zdalnie sterowanego aparatu do robót podwodnych, było uwolnienie śruby batyskafu od sieci, które się w nią wkręciły, a następnie odcięcie lin anteny radiolokacyjnej, zamocowanej na dnie morza za pomocą 60-tonowych kotwic.
Ratownicy działali pod presją czasu. Na pokładzie batyskafu zaczynało bowiem brakować powietrza. Operacja trwała około pięciu godzin, przy czym Brytyjczycy musieli uporać się z usterką samego robota. Jednak dopiero interwencja „Scorpio” pozwoliła na uratowanie załogi. Rosjanie usiłowali uwolnić batyskaf od czwartku, jednak bez powodzenia.
Obawiano się, że powtórzy się czarny scenariusz sprzed niemal dokładnie pięciu lat, kiedy to zatonął rosyjski podwodny okręt atomowy „Kursk”. Śmierć poniosło wówczas 118 znajdujących się na pokładzie żołnierzy. Obwiniano wtedy Rosjan, że zbyt późno zwrócili się o zagraniczną pomoc. Do dziś przyczyny zatonięcia okrętu nie są do końca znane.
Sądzono, że tym razem może być podobnie. Wody Dalekiego Wschodu kryją bowiem tajne instalacje. Obawiano się, że rosyjscy wojskowi nie będą skłonni dopuścić obcej marynarki w miejsce o tak dużym znaczeniu strategicznym.
Trudno się jednak spodziewać, że polecą głowy urzędników. Prezydent Putin nie jest bowiem zwolennikiem tego typu rozwiązań. Po katastrofie okrętu podwodnego „Kursk” pierwsi admirałowie stracili stanowiska dopiero 6 miesięcy później. Tym razem stawka była mniejsza, a poza tym nikt nie zginął. I choć komentarze są nieprzychylne wojskowym dowódcom, dostrzega się pewien postęp. Posłuchaj relacji naszego korespondenta:
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Prezydent Putin jak na razie nie wypowiedział się na temat akcji ratunkowej. Wiadomo tylko, że zlecił wszczęcie śledztwa, które ma wyjaśnić okoliczności zaplątania się batyskafu w sieci rybackie i liny podwodnej anteny radiolokacyjnej.