Grube kraty w drzwiach, zamurowane okna, pancerne szyby, ochroniarze 24 godziny na dobę, specjalny system alarmowy - jeden z zakładów fotograficznych przypomina prawdziwą twierdzę. Jego właściciel jest terroryzowany przez nieznanych oprawców. Przez ostatnie dwa lata zakład był kilka razy podpalany, a ostatnio ktoś podłożył bombę.
W eksplozji na szczęście nikomu nic się nie stało. Straty są jednak bardzo duże, sięgają kilkuset tysięcy złotych. Od wybuchu bomby minęło sześć tygodni. Fotograf odbudował zniszczenia i zakład funkcjonuje dalej.
Mimo długiego śledztwa, policja nie wpadła na trop przestępców. W tej sprawie nie ma punktu zaczepienia, ponieważ pokrzywdzony, jak sam twierdzi nie ma żadnych wrogów, nie jest nikomu winien żadnych pieniędzy. Nie ma również świadków podpalenia i podłożenia ładunku - mówi Marta Grzegorowska, rzeczniczka gdańskiej policji.
Właściciel zakładu jest na skraju załamania nerwowego. Mówi, że teraz chciałby już nie kary, ale uświadomienia przestępcom, że czynią potężne zło.
Foto: Archiwum RMF
12:30