Pielęgniarka z łódzkiego szpitala Madurowicza, która podała niemowlęciu smoczek od butelki i chłopiec się nim zadławił, została uznana za winną. Sąd warunkowo umorzył postępowanie karne wobec kobiety na 2 lata.
55-letnia pielęgniarka odpowiadała za nieumyślne narażenia życia noworodka. Rozprawa toczyła się za zamkniętymi drzwiami, w trybie uproszczonym. Na sali nie pojawił się ani obrońca, ani prokurator. Zarówno rodzice Huberta, jak i Krystyna G. chcieli wyłączenia jawności rozprawy. Oskarżona niechętnie rozmawiała z dziennikarzami. Powiedziała tylko, że przeżywa dramat oraz że i tak została już osądzona i skazana przez opinię publiczną. Dodała jeszcze, że każdego dnia dziękuje Bogu, iż cała sprawa zakończyła się szczęśliwie.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Sąd zdecydował, że Krystyna G. ma w ciągu pół roku zapłacić 2,5 tysiąca złotych na rzecz chłopca, jako częściowe naprawienie szkody. Będzie musiała też ponieść koszty sądowe, czyli ponad 700 złotych. Wyrok dla Krystyny G. jest nieprawomocny, a jego uzasadnienie było niejawne.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
O zdarzeniu poinformowaliśmy jako pierwsi. W czerwcu Hubert trafił do szpitala Madurowicza, gdzie tylko miał przebywać na obserwacji. Ponieważ chłopiec był niespokojny i płakał, pielęgniarka podała mu smoczek. Nie był to jednak zwykły gryzak, ale niezabezpieczony smoczek od butelki. Dziecko wessało smoczek, który utkwił w przełyku i o mały włos chłopiec się nie udusił. Lekarze podjęli próbę usunięcia smoczka, ale skutecznie zrobili to dopiero specjaliści ze szpitala dziecięcego na Spornej. Hubert przebywał tam około tygodnia. Najpierw leżał na OIOM-ie, a potem jeszcze przechodził badania neurologiczne. Istniało niebezpieczeństwo, że niedotlenienie mózgu mogło spowodować trwałe uszkodzenia. Zawiadomienie do prokuratury złożył dziadek chłopca. Jak tłumaczył w rozmowie ze mną, chodziło o to, aby żadne, inne dziecko, które trafi do szpitala Madurowicza, już nie ucierpiało.
Krystyna G. jest doświadczoną pielęgniarką, od lat pracującą w służbie zdrowia – kilka dni po zdarzeniu tłumaczył dyrektor szpitala Madurowicza. Kobieta została odsunięta od pracy, a szpital prowadził wewnętrzne wyjaśnienie sprawy.