Bronisław Wildstein odchodzi z redakcji "Rzeczpospolitej". Kolegium redakcyjne dziennika głosami 7:3 zdecydowało, że Wildstein nie powinien dalej pracować w gazecie.
To właśnie ten publicysta uzyskał listę katalogową 240 tysięcy nazwisk osób, których akta przechowuje IPN. Sprawa ta wywołała burzę, po tym jak sobotnia "Gazeta Wyborcza" napisała o tym artykuł zatytułowany "Ubecka lista krąży po Polsce".
Ja opowiadam publicznie, że wyniosłem taką listę, po czym czytam w „Gazecie Wyborczej”, że kursuje lista ubecka, którą podobno jakiś dziennikarz wydobył. To zdumiewające, dlaczego nie napisali o mnie. Dlatego, że wtedy trzeba by się zwrócić do mnie o komentarz - mówił Wildstein.
Według Wildsteina, jego lista służyć ma temu, by przywrócić pamięć społeczeństwu o jego najnowszej historii, bo z tej historii wynika teraźniejszość. Podkreślał to na antenie radia RMF.
Jest tutaj ohydna manipulacja, w której się robi wszystko, żeby stworzyć aurę histerii wokół lustracji, żeby zastosować specyficzny szantaż. Właśnie po to, żeby przestraszyć IPN, żeby on przegonił dziennikarzy, nie odtajniał dla nich. Przestraszyć dziennikarzy, żeby oni przypadkiem nie pakowali łap, bo zostaną oskarżeni o kradzież, podłość i jeszcze inne rzeczy. Bardzo prosta technika. Stosowano ją przez wiele lat - mówił publicysta.
Wildstein zaznaczył, że działał na własną rękę. W środę sprawą zajmie się Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej. Szef IPN-u Leon Kieres podkreśla, że lista jest spisem osób, których nazwiska pojawiły się w archiwach tajnych służb PRL. W żadnym wypadku nie można jej utożsamiać z listą agentów.