Pechowy i - wydawałoby się - niegroźny wypadek, może mieć konsekwencje przez całe życie. 5 lat temu, w trakcie pełnienia służby wojskowej na terenie jednostki w Lęborku, mieszkańcowi Szczecina przydażył się taki właśnie wypadek. Pan Robert Madoń poślizgnął się i uderzył kolanem w krawężnik.
Od czasu tego wypadku pasmo przykrości, ze strony wojska, sądów, lekarzy i ZUS-u nie opuszcza pechowca do dziś. Robert Madoń - mąż i ojciec dwójki dzieci – bezskutecznie stara się o rentę wojskową. Przeszedł już dwie operacje, był u kilkunastu lekarzy ortopedów - i nic.
Pan Robert nie może funkcjonować bez silnych środków przeciwbólowym. Aby je zdobyć, sprzedał samochód. Teraz pomaga mu rodzina. Jego staw kolanowy i biodrowy, a przez to cały kręgosłup, są w takim stanie, że uniemożliwiają mu podjęcie normalnej pracy.
A wszystko przez wypadek w wojsku, do którego, paradoksalnie, pan Robert zgłosił się na ochotnika: W wojsku się nie biega, w wojsku się chodzi. Są wydawane rozkazy... Później zaczęła się farsa z leczeniem, bo wojskowi lekarze do razu orzekli, że jestem zdrowy. Jak to często w wojsku bywa, człowiek staje się do razu oszustem i kłamcą.
Następnie były częste wizyty u lekarzy w Szczecinie, którzy także zlekceważyli sprawę. Podobnie jak sądy, do których poszkodowany odwoływał się od negatywnej decyzji ZUS–u w sprawie przyznania mu renty wojskowej.
Teraz pan Robert odlicza czas i... liczy na cud. Zostało mu bowiem 27 dni na złożenie kasacji od wyroku Sądu Apelacyjnego w Poznaniu. Na adwokata go nie stać, a sam niewiele już wskóra.
13:55