Żeby Polska była Polską - ach, jak źle się rozumie to w naszym kraju...
Pan K, powiedzmy K. jak "Kowalski", określa się ofiarą systemu i męczennikiem w walce o sprawiedliwość. Z systemem walczy od lat, niemalże od zawsze. Pan K. walczył z władzą, walczył z ustrojem, walczył też z szefami w każdej pracy, którą miał na przestrzeni czasu. Kiedy wszyscy mieli go już dość i nikt nie chciał go zatrudnić w rodzinnej miejscowości oraz najbliższej okolicy, zaczął walkę z urzędami i lekarzami, którzy nie chcieli mu przedłużyć L4 a potem przyznać renty. Potem z sądami, które skazywały go za niepodporządkowywanie się decyzjom, a w końcu i za zakłócenia porządku, jakiego zdenerwowany pan K. dopuszczał się w urzędach. Przytrafił się też wyrok za wyłudzenie świadczenia, do którego nie miał prawa. Jednak pan K. nie czuje się oszustem. Jest przekonany, że całe zło, jakiego doświadczył to efekt tego, że walczy z systemem, że nie ma oporów, by dosadnie określić wszystkich, którzy tak bardzo mu zmarnowali życie. Wali co mu na żołądku leży prosto z mostu, czasem anonimowo, w internecie i bez skrupułów, ale ostatnio także jawnie w miejscach publicznych lub na spotkaniach z ważnymi politykami, na które pan K. dojeżdża nawet z daleka. Bo walka z systemem to jego zadanie, to jego misja.
Pan K. jest przekonany, że tak jak on, wykorzystywana jest cała Polska. Przez obce mocarstwa (głównie jedno, wiadomo jakie), przez inne państwa, przez polityków, zwłaszcza sprzedawczyków - liberałów, wreszcie przez niemałą część zamożnych obywateli, których zresztą trudno by tak nazwać, wszak wzbogacili się na biedzie prawdziwych Polaków. Najgorsi są krwiopijcy, co dorobili się swoich firm kosztem uczciwie pracujących na posadzie. Nadużycia pan K. widzi na każdym kroku i w ich sprawie pisze listy, skargi, zapytania oraz donosy, na które cierpliwie odpowiada mu niemała armia urzędników, zwłaszcza Policji, Prokuratury, ABW, CBA, CBŚ. Pan K. regularnie chodzi do kościoła na msze, ale również na spotkania, gdzie poznaje podobnych do siebie męczenników. Wszyscy oni prowadzą swoje prywatne krucjaty z otaczającym ich światem.
Pan K. nie wyróżnia się niczym od wielu tysięcy podobnych mu polskich szahidów - męczenników, którzy z protestu uczynili pomysł na życie. Czują, że żyją, wtedy kiedy mogą włożyć pręt w tryby jakiejś większej machiny, jakiejś firmy, urzędu czy sądu. W Polsce tacy ludzie wciąż cieszą się estymą, są postrzegani jako odważni, bo doskonale wpisują się w polski kult martyrologii. Wciąż od pracy, posiadania rodziny, wychowywania dzieci wyższe notowania ma bunt, strajk, protest, lament i krzyk. W polskich szkołach uczy się o polskim bohaterstwie na przestrzeni wieków, ale jak ognia unika się debat o tym, czy i kiedy taka postawy miała sens? Jakie straty z niej wynikły? Ile żywotów ludzkich pociągnęła za sobą?
Najnowszą odsłoną właśnie takiego podejścia do funkcjonowania w społeczeństwie jest referendum w Warszawie, gdzie na tę okazję część polityków postanowiła zrobić użytek z symboliki Powstania Warszawskiego. Ten piękny, bohaterski, ale dyskusyjny strategicznie i bardzo kosztowny w cenie ludzkiej krwi, zryw jest wciąż przedmiotem gorących debat historycznych. Wciąż też jednak pasuje do mitu męczeństwa, kompletnego poświęcenia się za beznadziejną sprawę. Warszawa to miasto z każdym dniem piękniejsze i nowocześniejsze, nieprzypominające chaotycznego i szarego zlepku bloków i biurowców, którym była jeszcze kilkanaście lat temu. To miasto, w którym w zasadzie nie można przejechać kilometra, żeby nie natknąć się na jakąś skończoną lub właśnie trwającą inwestycję. I właśnie wetknięcie pręta w tę machinę stało się celem ludzi, którzy kompletny brak pomysłu na stolicę przykrywają krzykiem i protestem. Przegrani, rozgoryczeni, zakompleksieni politycy wyznaczyli nowy front wojny oraz miejsce bitwy. Określili też już jej godzinę "W".
Sukcesy Polski, takie jak udana transformacja, stabilny rozwój gospodarczy, silna pozycja w Europie i na świecie wciąż muszą stawiać czoła kultowi klęski, którego uczy się Polaków od wczesnych lat szkolnych. To ma swoje konsekwencje w dorosłym życiu. Praca zespołowa czy dbanie o pozytywną atmosferę w pracy to rzeczy, których polscy pracownicy często nie potrafią. Do pracy trafiają młodzi ludzie nieprzygotowani do ciągłej konfrontacji, permanentnej konkurencji, jaką niesie życie w dzisiejszych czasach, ale za to w każdym przyjaznym geście dopatrują się podstępu. Nie są zainteresowani inwestowaniem w relacje międzyludzkie, bowiem najczęściej drugiego człowieka nie darzą szacunkiem, a już na pewno zaufaniem. Państwo to złodziej, pracodawca to oszust, kierownik to cwaniak. Współdziałać, współpracować, budować wspólną przyszłość?.... To trudne zadanie.
Silnej pozycji państwa i narodu nie można budować na etosie klęski. Zamiast szukać inspiracji w porażkach, dajmy więc młodemu pokoleniu przykład pozytywnych bohaterów, których tak bardzo potrzebuje. Nie tylko tych, którzy ginęli na barykadach, ale też takich, którzy potrafili jednoczyć i budować. Uczmy patriotyzmu pozytywnego, nie roszczeniowego! Bądźmy dumni z osiągnięć, nie tylko klęsk! Zamiast dzielenia, jątrzenia i szczucia, działajmy na rzecz scalania naszych małych wspólnot rodzinnych, sąsiedzkich czy pracowniczych. Z naszej historii czerpmy inspirację do rozwoju i wzrostu, a nie do wygodnego tłumaczenia własnych niepowodzeń. Wszystko po to, żeby Polska była Polską, żeby Polska była europejską, żeby Polska była światową.