Skok do wody „na główkę” trwa chwilę, jego tragiczne skutki często do końca życia. Po odzyskaniu przytomności w szpitalu okazuje się że doszło do poważnego uszkodzenia kręgosłupa. Brawura a czasem chęć sprawdzenia samego siebie – to najczęściej przyczyny takiego skoku.
Co roku w lecie oddziały ortopedyczno-urazowe zapełniają się ofiarami skoków „na główkę”. W takich sytuacjach najczęściej powodem jest brak wyobraźni: Trzeba pamiętać, że rzeka która w ubiegłym roku miała w danym miejscu dwa metry głębokości, w tym roku może mieć głębokości pół metra - mówi doktor Jerzy Sieńko z Kliniki Chirurgii Ogólnej.
Ofiary skoków to przede wszystkim ludzie młodzi. Najczęściej oznacza to dla nich do końca życia kalectwo.
Dzikie kąpieliska, których w Szczecinie jest sporo co roku zbierają straszny plon. Najbardziej niebezpiecznie jest w okolicach Wyspy Puckiej.
Średnio w samym województwie zachodniopomorskim w trakcie wakacji do szpitali trafia około 30 osób które skakały do wody na główkę i zakończył się to tragedią.