Prokuratura umorzyła śledztwo z doniesienia Centralnego Biura Antykorupcyjnego w sprawie korupcji m.in. w Sądzie Najwyższym. W uzasadnieniu zarzuciła CBA wyłudzanie zgody na podsłuchy i łamanie prawa - dowiedzieli się dziennikarze RMF FM i "Gazety Wyborczej". W sprawie oskarżony jest tylko mężczyzna, który powoływał się na wpływy w sądach i brał łapówki.
To było jedno z najtajniejszych śledztw prowadzonych w ostatnich w latach przez polską prokuraturę. Gdyby zakończyło się zarzutami, w stan oskarżenia zostaliby postawieni sędziowie Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, śledcza z prokuratury Wrocław Krzyki-Zachód, a nawet sędziowie Sądu Najwyższego.
Główny watek śledztwa umorzyła w ubiegły piątek Prokuratura Apelacyjna w Krakowie. Powód: "brak danych dostatecznie uzasadniających popełnienie przestępstwa".
"Żadne państwo aspirujące do miana demokratycznego nie może sobie pozwolić na takie postępowanie"- pisze prokurator Krasoń, określając działania CBA jako "nie mające nic wspólnego ze standardami cywilizowanego państwa i stanowiące niebywałe pole do nadużyć charakteryzujących systemy totalitarne". Więcej na temat zarzutów prokuratury wobec CBA przeczytacie we wtorkowym wydaniu "Gazety Wyborczej".
Większość akt śledztwa ma sygnaturę "ściśle tajne". Nam udało się odtworzyć niektóre szczegóły operacji i poznać powody, dla których prokuratura tak ostro oceniła metody działania CBA.Operację specjalną mającą wykazać, że przed polskimi sądami można "załatwić" korzystne orzeczenia wszczęto 19 maja 2009 r. jeszcze w czasie, gdy CBA kierował Mariusz Kamiński, obecnie poseł PiS i wiceprezes tej partii.
Wszystko zaczęło się latem 2008r. we Wrocławiu. Mirosław M., prawnik pracujący w firmie zarządzającej nieruchomościami, proponuje lokalnemu przedsiębiorcy Józefowi M. pozytywne załatwienie w sądzie prawnych problemów biznesmena. Jak? Zna emerytowanego sędziego, a ten z kolei ma "dojścia" do prokuratury, Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, a nawet do najwyższej instancji - w Warszawie.
Biznesmen wręcza Mirosławowi trzy łapówki. To tylko część kwoty, która ma załatwić problem. Ostatecznie za pomyślne orzeczenia w sądach pośrednik chce 2,5 mln. zł. Płatne po załatwieniu sprawy.
Nie wiadomo, kiedy dokładnie w sprawie pojawia się CBA. Z naszych informacji wynika, że nastąpiło to wczesną wiosną 2009 r. Klasyczna sytuacja, facet dał łapówkę i nie widzi efektu. Ten, kto wziął pieniądze, zaczyna się wykręcać. Biznesmen idzie do CBA - opowiada osoba znająca akta sprawy.CBA jest wówczas w trakcie jednej ze swoich najważniejszych operacji. Rozpracowuje "aferę hazardową", w którą zamieszani są działacze ze szczytów rządzącej Platformy Obywatelskiej.
Doniesienie o korupcji we wrocławskich sądach (i w Sądzie Najwyższym) oraz prokuraturze pasuje do tej afery, bo sprawy, które miały być przedmiotem korupcji też dotyczą interesów związanych z kasynami i salonami gry.
Biznesmen Józef M. zgadza się pójść na pełną współpracę z Biurem. CBA wyposaża go w mikrokamerę i mikrofon, czyli tzw. "zestaw nasobny". Biznesmen kilka razy spotyka się z pośrednikiem. Ten w rozmowie podaje nazwiska sędziów i prokuratorów z którymi ma mieć układ. Rozpracowywanie ich trwa do końca 2009r. Nie przynosi jednak spodziewanych rezultatów.W tej sytuacji jedynym podejrzanym staje się pośrednik - Mirosław M. 8 maja 2012r. krakowska prokuratura Apelacyjna zatrzymuje go i stawia mu zarzuty. Potwierdza się więc, że pośrednik mówił, że może skorumpować sędziów i prokuratorów i że wziął za to pieniądze. Mirosław M. przyznał się do popełnienia czynów.
Na samą korupcję - mimo wielomiesięcznych działań - nie udało się zebrać dowodów.