Zakopiańska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie śmierci 7-letniego kolonisty. Chłopczyk wypadł wczoraj z balkonu pensjonatu w Białym Dunajcu i spadł na betonowy chodnik. Mimo reanimacji zmarł w szpitalu w Zakopanem. Dokładna przyczyna śmierci dziecka będzie znana jutro, po sekcji zwłok.
Chłopiec wypadł z balkonu, z wysokości ok. 4,5 metra, wprost na betonowe podłoże. Naocznym świadkiem wypadku był kolega Oskara z pokoju. Nie wiadomo jednak, kiedy zostanie przesłuchany. Policja - dla dobra dziecka - zrezygnowała z takiej możliwości. Zrobi to sąd rodzinny, ale terminu jeszcze nie wyznaczono. Sześciolatek, który mieszkał z Oskarem w pokoju, jest w szoku, cały czas opiekują się nim psychologowie.
Z dotychczasowych ustaleń policji wynika, że był to nieszczęśliwy wypadek, a kolonie, na których wypoczywał tragicznie zmarły chłopiec, były zorganizowane legalnie. Chłopiec najprawdopodobniej za bardzo wychylił się za barierkę.
Wychowawcy mieli uprawnienia do opieki nad dziećmi. W chwili wypadku byli trzeźwi, a budynek, w którym zostały zakwaterowane maluchy, został kilka miesięcy temu pozytywnie oceniony przez straż pożarną i sanepid.
Jesteśmy tutaj z dziećmi, bo chcemy z nimi być. Nie dla pieniędzy. Dla nas to, co się stało jest niewyobrażalną tragedią. Nie wiem, jak po tym dramacie dojdziemy do siebie - podkreślają opiekunki.
Chłopiec na co dzień mieszkał w domu dziecka w Gliwicach, ze swoją o rok młodszą siostrą. Oboje przebywali w Białym Dunajcu na wakacjach. W sierpniu rodzeństwo miało trafić do rodziny zastępczej. To, co się stało jest dla nas niewyobrażalną tragedią - podkreślają opiekunki.
Do tragedii doszło wczoraj, tuż po obiedzie, około godz. 15, gdy chłopiec poszedł do pokoju. Załoga karetki reanimowała chłopca, ale mimo wysiłków dziecko zmarło po przewiezieniu do zakopiańskiego szpitala.
(MKam, ES)