Przez 6 godzin wył w nocy alarm samochodowy na jednym z warszawskich osiedli. 130 rodzin nie zmrużyło oka. Mieszkańcy, ponieważ nie mogli znaleźć właściciela auta, spróbowali na własną rękę rozwiązać problem.
Została wezwana laweta, policja, straż miejska. Samochód został zapakowany na lawetę. Przyjechała policja, która jednak stwierdziła, że samochód należy zdjąć, ponieważ jest to kradzież - opisuje nocne wydarzenia jeden z mieszkańców.
Alarm zaczął wyć o godz. 10 wieczorem. Z każdą chwilą coraz większa liczba osób traciła cierpliwość. Mieszkańcy postanowili nawet, że wybiją szybę w samochodzie i spróbują wyrwać wyjący alarm. Zaczęli nawet zbierać pieniądze, by zwrócić właścicielowi pojazdu za szkodę.
Koło godz. 2 w nocy zjawił się właściciel feralnego auta. - Jak się pojawił właściciel samochodu, to całe szczęście, że była policja, bo niemalże zostałby zlinczowany - mówi mieszkający na osiedlu mężczyzna.
Policja nie była w stanie zlokalizować kierowcy pojazdu, ponieważ ten pochodził spoza Warszawy. Jak dowiedział się nasz reporter, podobnych wezwań stołeczni funkcjonariusze mają kilka w tygodniu.