"God save the Quen, the fascist regime" - tak w 1977 roku śpiewała grupa Sex Pistols. Nawet liberalne radio BBC odmówiło grania tego utworu. Brytyjczycy obchodzili wówczas Srebrny Jubileusz - 25. rocznicę objęcia tronu przez Elżbietę II. Jakże inna to była Wielka Brytania. W Londynie królował niepodzielnie punk - barwne pióropusze na ogolonych głowach, kraciaste spódnice w policzkach agrafki. I ten środkowy palec postawiony na baczność w kierunku pałacu Buckingham. Powojenny entuzjazm minął bezpowrotnie, pozostał długi postkolonialny blues, a w nim zagubieni poddani niepopularnej Pani... w koronie.
Cztery lata później bajkowy ślub księcia Karola z Dianą tylko na moment dodał monarchii świeżego powietrza. I gdyby nie wojna z Argentyną o Falklandy, brytyjska flaga nad pałacowym maszcie przypominałby Brytyjczykom jedynie o dawnej potędze. Tymczasem pojawił się powód do dumy. Maleńkie wyspy na Atlantyku wróciły do korony, dzielni żołnierze do domów, a "Boże zachowaj królową" na usta poddanych. Niedługo potem równia znów dała o sobie znać. Książęce zdrady i dworskie intrygi konkurowały w prasie z poczynaniami drugiej najważniejszej na Wyspach kobiety - Margaret Thatcher. Premier zamykała kopalnie, ćwiczyła związkowców i deregulując gospodarkę odpaliła lont korporacyjnych demonów. Królowa Elżbieta była bezradna. Mogła tylko patrzeć przez okna palcu Buckingham na galopującą obok Wielką Brytanie i siedzącą w siodle Żelazną Damę.
Tak już bywa z monarchią, która za społeczną umową przywdziewa konstytucyjną sukienkę. Monarchia Konstytucyjna pozwala bowiem królowej jedynie stać przy oknie i patrzeć. Wprawdzie figuruje ona na wszystkich monetach i jej profil zdobi każdy bez wyjątku znaczek, ale królowa (czy król w przeszłości) musi tańczyć tak, jak zagra jej parlament. Nie komentuje poczynań rządu, nie wyraża publicznie osądów. Jest ważnym, ale jedynie symbolem. Teoretycznie, demokratycznie wybrana Izba Gmin może jutro przegłosować uchwalę rozwiązującą monarchię, a królowa zgodnie z (niepisaną) konstytucją musiałaby ją podpisać i zrzec się korony. Ten sen tutejszych republikanów zapewne nie stanie się jawą, ale teoria właśnie tak wygląda.
Początek lat 90. ubiegłego stulecia był ciągiem osobistych porażek królowej. Rozwodami zakończyły się małżeństwa jej córki księżnej Anny i syna Andrzeja. Jego była żona, księżna Ferguson, pozwala nawet by publicznie lizano jej stopy. Wprawdzie paparazzi sfotografowali ją na basenie, ale symbolem tego upadku żywiła się prasa.
Jakże daleki był to obraz od zapiętych pod szyję smokingów, ceremonialnych szpad i królewskiej tiary. Upadek fasonu i moralności dworu runął pod nogi królowej. Na dodatek opublikowana przez księżną Dianę książka informowała świat o małżeńskim trójkącie bajkowej pary. Królowa w jednym z przemówień nazwała rok 92. "annus horribilis". Ale jak się w wkrótce okazało, miało być jeszcze gorzej.
Śmierć Diany w paryskim tunelu wystrzeliła monarchię na orbitę - dotychczas nieznaną. Gniew ludu i wrogość wobec Windsorów przybrały tak niebezpieczny rozmiar, że Królowa zmuszona była przerwać milczenie i - nie kryjąc emocji - przemówić do poddanych nowym głosem. Między Elżbietą a Dianą nie było zażyłości. Obie panie konkurowały o to samo miejsce w sercach ludu. Czas okazał się sprzymierzeńcem monarchini, która zachowując stoicki dystans... wygrała. Dianę tyko ma moment wyniesiono na ołtarze.
Dziś, Wielka Brytania świętuje Diamentowy Jubileusz królowej. Tamizą niczym z obrazu Canaletta przepłynie flotylla 1000 łodzi. Będą festyny i wielki koncert przed pałacem w Londynie. Tak królestwo dziękuje opatrzności za miłościwie panującą nad przeciwnościami losu Elżbietę II. Zdumiewające jest to, że przez ostanie 15 lat Elżbiecie II udało się odbudować reputację, którą jej własne dzieci o mało nie zamieniły w ostatnią kartę wielowiekowej tradycji. Jak to możliwe, że prawie 70 procent ankietowanych Wyspiarzy mimo wszystko widzi dziś w monarchini odbicie brytyjskich wartości i matczyne, inkrustowane diamentami ciepło. To niełatwe pytanie.
W świecie, w którym wszystko wydaje się płynne, w nękanej kryzysami rzeczywistości, niewiele jest wartości tak stałych jak królowa. Godna lecz nie wyniosła, stała w uczuciach, ale i zdolna do empatii. Odporna na przelotne mody, chłodna - choć o ciepłym uścisku dłoni - nawet, jeśli podaje ją w białej rękawiczce. Elżbieta II stała się dla poddanych psychiczną kotwicą. Punktem odniesienia w zwariowanych czasach, gdzie mozolne wczoraj konkuruje z niepewnym jutrem, królowa jest wartością stalą. W kraju, który nie zaznał rewolucji, i którego brzegi nie deptały buty obcych żołnierzy, nie odcina się pochopnie głowy tradycji. I choć dla części Wyspiarzy rodzina królewska jest historyczna skamieliną, nawet oni nie chcą umieścić Windsorów w muzealnej gablocie.
W końcu....Elżbieta II jest również i moją królowa. Kiedy kilka lat temu - ściskając w garści polski paszport - wypowiadałem słowa królewskiej przysięgi, nie wiedziałem, co sądzić od relacjach na linii poddany - władca. Dziś już wiem. Stając się obywatelem Wielkiej Brytanii, przyjąłem jej paszport z całym inwentarzem. Nie tylko cywilnej odpowiedzialności, ale także z tradycją, która stała się moją tradycją. I choć rodzina królewska, jest dla mnie tak egzotyczna jak dwór Stanisława Augusta, to jednak muszę szanować sentyment, jakim darzą ją moi przybrani rodacy. Myślę, że w nowoczesnej Europie stać nas na królewską tolerancję, nawet jeśli po nocach śni się republika.